poniedziałek, 30 grudnia 2013

Na koniec roku


Oczyszczam się noworocznie. Robię podsumowania, zeruję liczniki. Firmowy rok zamknięty, pora na życiowy. Potrzebuję tego. Co roku te podsumowania wyglądają inaczej, bo z każdym kolejnym Sylwestrem, przybywa mi świadomości. Czasem ten bagaż gniecie kark, a czasem sprawia, że rosną skrzydła. Dziś, kiedy myślę o minionym roku, mam przede wszystkim przed oczami nasz dom i nasze w nim życie (jest to pierwszy rok w naszym domu. No...

piątek, 27 grudnia 2013

Złoto w karafce

W tym roku udało mi się powtórzyć nalewkę korzenną z miodem. Znalazłam gdzieś przepis, już nie pomnę lokalizacji. Ma pewną ułomność, zwłaszcza dla laików w tematach nalewkowych, nie posiada informacji o tym jak i czym rozcieńczyć spirytus. W zeszłym roku, będąc nieświadomą zupełnie istotą, zrobiłam bez rozcieńczania. Efekt - moc. Wypaliła nam gardełka jak się patrzy, ale smak zapadł mi mocno w pamięć. W tym roku zaryzykowałam i zrobiłam ją z wódką, bo nie miałam spirytusu. No nie powiem, pełna obaw pozostawałam aż do wigilii. Pierwszy łyczek uspokoił niepokoje. Smak doskonały, zwłaszcza nie pierwszy, który się pojawia natychmiast po pociągnięciu łyczka, ale drugi, ten który pozostaje na języku. Jest stosunkowo świeża, ale zapowiada się, że kiedy czas doda jej jej głębi, będzie niesamowitym napitkiem. 

A oto przepis:

1/2 litra spirytusu
1 szklanka miodu
kawałek kory cynamonu
6 goździków
1/2 łyżeczki mielonego imbiru
1/4 gałki muszkatołowej
1/2 laski wanilii
trochę suszonej lub kandyzowanej skórki pomarańczowej
5 ziaren ziela angielskiego
Przyprawy zalać wodą i gotować na małym gazie, aż mikstura się mocno zredukuje. Podgrzać miód. Do gorącego wlać spirytus i wodę z przyprawami (ja wymieszałam ciepły miód z przyprawami, a na koniec jak przestygło dodałam wódkę). Zostawić na min. 48 godzin. Potem przecedzić. Zlać do karafki i czekać przynajmniej dwa tygodnie, żeby się przegryzała.
Polecam

czwartek, 26 grudnia 2013

Poświątecznie...

Mimo, że Święta jeszcze trwają, to piszę już poświątecznie. Te kilka dni to dla mnie jedyny czas na podsumowanie i rozgrzeszenie. Siebie i świata. No tak, bo rozgrzeszyć mogę siebie ze wszystkiego czego nie zrobiłam, czego nie napisałam, a chciałam, a świat z tego, że tak poukładał, żebym nie miała na to czasu. I nie, to nie będzie żaden żałobny post pod tytułem "o ja biedna nieszczęśliwa". Choć muszę uczciwie przyznać, że w ostatnich dniach przed Świętami miałam już takie myśli :) Po prostu, mam wreszcie czas!!! Huraaaaaa!!!

piątek, 1 listopada 2013

...

Ja jednak, zupełnie niemodnie, pozostaję przy starej wersji Dnia Wszystkich Świętych. Długo będę jeszcze zapewne podejmowała próby zrozumienia, dlaczego tak bardzo fascynuje Polaków wszystko co nie jest ich...No cóż, najwyraźniej nasze jest nudne, bo nie daje powodów do zorganizowania biby...To tyle na dziś. I świeczka za wszystkich, których dzisiaj wspominałam...



czwartek, 31 października 2013

poranek u nas...

Boże! Jaki piękny jest świat! Westchnienie zachwytu wyrwało mi się dziś rano po przetarciu oczu. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam najpiękniejszy jesienno zimowy widok. Krajobraz prześwietlony mocnym porannym słońcem, mgła, szron na trawie znikający powoli pod naciskiem energetycznych promyków. Sami zobaczcie:

środa, 30 października 2013

Jesień odważnie stawia kroki

Lato zamknięte kluczem ptaków
Zostawia tylko swe wspomnienia
Jesień odważnie stawia kroki
Zaczyna mgłami dyszeć ziemia ...


No tak...Tak jak przypuszczałam, blog pokrył się gruba warstwą kurzu. Nie miałam ostatnio czasu wcale, a jak na złość, myśli i obrazów do przelania na...he he, nie na papier, na ekran powiedzmy, mnóstwo. I tak, po tych wszystkich przymusowo niepłodnych blogowo dniach, siadam dziś do komputera, żeby pisać o tym, że nie pisałam :) Tyle się ostatnio wydarzyło małych cudownych rzeczy, że chcąc je wszystkie wspomnieć musiałabym pisać do jutra, a post miałby kilometr.
Zacznę więc od tego co jakby oczywiste. Nadeszła jesień. Jest taka łaskawa w tym roku. Kiedyś mi się wydawało, że nie lubię jesieni, a dziś nie mogłabym bez niej żyć. Uwielbiam wszystkie jej oblicza, wyciszenie jakie przynosi po rozszalałym lecie, kolory, deszcz, mgły, wiatr, który na naszym wichrowym wzgórzu gwiżdże w każdej szczelinie. Pogodę, która w jednej chwili dnia daje nam to:

piątek, 20 września 2013

adio pomidory

Jesienny nostalgiczny nastrój mnie nie opuszcza. Jednak bynajmniej chodzę smutna :) raczej kontemplująca i wspominkowa.
Jesień jest cudowna. Wycisza, uspokaja...i pachnie :) ciągle czymś pachnie. Przeważnie są to ostatnie zapachy lata, które próbuję złapać, jak myszy, w słoiki. Przeważnie się udaje, choć bywają i gorsze dni. Na przykład, w tym roku coś poszło nie tak ze śliwkami. No, ale wolę się skupiać na tym co jednak idzie po mojej myśli. A po mojej myśli bardzo często chodzą pomidory :) Uwielbiam pomidory. Pamiętam ich smak z dzieciństwa, z babcinego ogródka. Nieodłącznym elementem towarzyszącym pomidorowi była buła z masłem w drugiej ręce. Miały smak i zapach, którego nic nie dogoni. Chyba, że pomidor z własnego ogródka :) Kiedy czas spędzania wakacji u dziadków minął, zaczęłam marzyć o własnym warzywniaczku. No i mam. I mam w nim pomidorki. I są takie pyszne jak tamte sprzed lat...
Sadzę pomidorów dużo. Lubię mieć latem, aż do jesieni czerwone na krzakach, a nieprzejedzony nadmiar zachowywać na zimowe dni. Gdy pomidory znikają z ogródka, dla mnie to ostateczny znak, że nadeszła jesień. I tak też stało się dzisiaj. Nieubłagany chłód i deszcz wygnały pomidory z grządek. Musiałam je ratować czym prędzej, bo zaczęły pękać. Oberwałam wszystkie. Dojrzałe i niedojrzałe. Wyszło tego wielkie wiadro. Przebrałam, posegregowałam i z dojrzałych wyszło to:

 Korzystałam z przepisu Olgi Smile, o tego. Mam nadzieję, że będą pyszne.  Słoiczek wygląda bardzo apetycznie w każdym razie. 
No. A z zielonych...jeszcze nic. Znalazłam pewien przepis, który mnie pociągnął za sobą. Jeśli okaże się godny polecenia, na pewno ujawnię jego źródło. Póki co pomidorki pociachane w plasterki leżą sobie do jutra w soli i wyglądają tak:
Została jeszcze partia maleńkich biedactw, które nie wiem czy dojdą. Póki co, wędrują na półkę piwniczną w kartonikach, luźno poukładane. Mam nadzieję, że zechcą się odwdzięczyć za tak dobre traktowanie i jeszcze troszkę dojrzeją.
A ja wracam do kombinowania co by tu jeszcze...




poniedziałek, 9 września 2013

jesienna zaduma

Dziś jesień pełną gębą:



Czuć ją w powietrzu, nadchodzi wielkimi krokami. Jeszcze ciepło, nawet pomimo deszczu było dziś bardzo przyjemnie. Miałam nadzieję, że dzieciaki wyjdą się ucieszyć błotkiem, ale niestety pierwszy tydzień w przedszkolu zaowocował lekkim przeziębieniem, więc o ciapaniu nie mogło być mowy...

sobota, 7 września 2013

Na straganie w dzień targowy...

...takie słyszy się rozmowy
Och, uwielbiam się wybrać wczesnym wrześniem na targ. Kolory, zapachy...mmm....
Mnogość warzyw i owoców, dojrzałych, pełnych i kipiących życiodajną energią, którą chłonęły od słońca przez wszystkie ciepłe miesiące. Cud w czystej postaci. Mogłabym spacerować między straganami bez końca. No bo jak nie zachwycać się takimi pięknościami


Dziś do koszka wpadło 15kg pomidorów, 5kg papryki, piękna dynia i kilka pęczków kopru. Będą z tego przeciery, sosy i inne cuda. Te zrobione ubiegłego lata w oczach znikały z piwnicznych półek. Mam nadzieję, że i tym razem wyjdą same pyszności, które będą pachnieć słońcem i cieszyć podniebienie.
Jeśli ta, zima nam nie straszna :)

DIY - jak samodzielnie przemalować stół - finał

No i powstał stół...Trochę to trwało. Wieczny brak czasu oraz chwilowy brak aparatu tego przyczyną. No ale nic to, bo jest przecież wreszcie. Mój wielki biały drewniany stół :)


niedziela, 25 sierpnia 2013

DIY - Jak samodzielnie przemalować stół

Jak już pisałam, mnóstwo rzeczy robimy sami. Nie chodzi tylko o budowę samego budynku czy uzdatnianie działki, żeby nie była pasmem zabójczych pułapek pobudowlanych. Dotyczy to również naszych wnętrz. Mam całą stertę przedmiotów (mebli, półek i innych, kupionych, dostanych lub wynalezionych na jakimś cmentarzysku rupieci), które czekają na nowe "ubranko". Tak więc malujemy, szlifujemy, wiercimy, kleimy, szyjemy...
I powstają ciekawe, nowe przedmioty, dopasowane do naszych potrzeb i wyobrażenia o fajnym domu.
Tak jest np. ze stołem.

Goście w ogrodzie

Odkąd mamy własny ogród, oswajam różne stwory, które wcześniej jawiły mi się jako rogate bestie.
Ostatnio podczas podeszczowego obchodu moich grządek spotkałam zwierza, którego jeszcze nigdy nie miałam sposobności obserwować z tak niewielkiej odległości. Ropucha, bo o niej mowa, zlekceważyła mnie całkowicie :) Nie bała się, nie uciekała. Łypała raz jednym okiem raz drugim i spokojnie patrzyła mi prosto w twarz. Ładna była. Kurcze, nie sądziłam, że kiedyś to powiem :) Ropucha jak dotąd była dla mnie bohaterką baśni o Calineczce i matką wstrętnego syna, który mówił "brekekeks" na widok ślicznej dziewuszki. Strasznie mnie to śmieszy nawiasem mówiąc.
A tu nagle zawitała w nasze progi. Obeszłam ją na palcach, zrobiwszy uprzednio parę zdjęć, bo ponoć jest pożyteczna w ogrodzie. Dzielę się więc zapisanym na karcie portretem naszego ogrodowego gościa:


słońce w słoikach

To tytuł całkiem fajnej książki, która przed laty wpadła mi w ręce. Oczywiście książki nie fabularnej (pomimo podobieństwa tytułowego słońca z różnymi popularnymi bestselerami), a kulinarnej, a konkretnie o przetworach.
Przetwarzać uwielbiam. W tym roku niestety, z powodu natłoku spraw poważnych i ciągłego braku czasu, jeszcze nic nie zagościło na piwnicznych półeczkach. Do dziś :)
Bo dziś zrobiłam kiszone ogórasy z mojego ulubionego przepisu, który niczym się nie różni od pozostałych, poza tym, że solankę robi się z wrzątku. Ot, i cała tajemnica. Na górze listki, a że nigdy nie mogę się zdecydować czy wiśniowe, czy dębowe, czy chrzanowe, więc daje po jednym z każdej roślinki. Mam nadzieję, że będą takie pyszne jak te ubiegłego roku :)
A tu kilka fotek ku pamięci:
 Moc aromatu
                                                                      Pomalutku...
 I pyk, dwadzieścia słoiczków. Mniam :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Nasz Dom

Nasz domek jest średniakiem. Ma prostą bryłę i nieskomplikowany układ pomieszczeń.
Uwielbiamy drewno. Zwłaszcza ja. Dla mnie drewno samo w sobie jest niedoścignioną formą doskonałości.
Kocham się nim otaczać, nie musi być gładkie i pociągnięte dziesięcioma warstwami lakieru. Lubię jego zapach i fakturę. Dlatego w naszym domu jest duuużo drewna. Podłogi i blaty są olejowane, dzięki temu uzyskaliśmy efekt surowości, o jaki nam chodziło. Drewno na podłodze jest na całym dole poza łazienką. Choć właśnie powolutku zaczynamy myśleć nad górną i chyba będzie z drewnianą podłogą.
Bardzo wiele inspiracji czerpiemy od Skandynawów oraz od szeroko pojętej wsi. Marzy nam się stworzenie domu tylko naszego. Wierzę, że się uda choćby tylko dlatego, że prawie wszystko robimy sami. Trochę ze względów finansowych, a trochę dlatego, że rzeczy, które sobie wymyślamy albo jeszcze nikt w naszym zasięgu nie stworzył, albo osiągają absurdalne ceny, nie do przeskoczenia dla zwykłego śmiertelnika.  Idzie to wolno, bo w międzyczasie trzeba jeszcze na te marzenia zarobić, ale wciąż do przodu. Poza tym jak się spojrzy nam dom, który wyszedł spod własnych rąk to czasem można oszaleć z dumy i szczęścia, że mieszka się w miejscu z własnych marzeń i snów :)))

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Po wytężonym weekendzie przyszedł czas na wytężony dzień pracy :)
Tyle było planów. Tyle mieliśmy zrobić na naszym wichrowym wzgórzu, ale pogoda była taka...mmm...całkiem nie do roboty.
No i leniuchowaliśmy w gronie własnym oraz nam najbliższych. Bardzo było przyjemnie spędzić trochę czasu na nicnierobieniu. Choć po krótkim namyśle (między kropką, a spacją) dochodzę do wniosku, że to jednak nie było nicnierobienie, bo skończyliśmy długi weekend bardzo zmęczeni. No cóż, z małymi dziećmi leżenie na leżaku i sączenie drinka z palemką nam raczej nie grozi, za to aktywny wypoczynek mamy gratis w każdej wolnej chwili.
Dziś, poniedziałkowy poranek przywitał mnie nawałem spraw. Eh...
Ale uśmiecham się, bo część z nich, śmiem domniemywać, przybliża mnie do pewnego celu...

niedziela, 18 sierpnia 2013

już prawie było idealnie

He he, prawie. Ale siostra zwróciła mi uwagę, że blog powinien być przejrzysty dla czytelnika, a nie tylko dla autora :) No ja lubię jak się coś intensywnego dzieje w sferze interfejsu, taka już jestem pomylona, ale może większość lubi czarno na białym. Powróciłam zatem na stronę projektowania (choć to za dużo powiedziane, bo to raczej skakanie po szablonach ;) i zaczęłam od nowa tworzyć wygląd MOJEGO bloga. Nie wiem ile razy się on jeszcze zmieni zanim osiągnę ostateczną harmonię pomiędzy potencjalną potrzebą czytelnika (bo nikt oprócz rodziny mnie jeszcze nie czyta jak sądzę), a swoim wyobrażeniem. Póki co ma w sobie kilka elementów, które być muszą. Kolory oscylujące wokół szeroko pojętej wody i nieba, oraz moje ukochane czcionki.
Ciekawe co sobie pomyślę jak wrócę do tego posta za powiedzmy rok...

PS. Wiem, że ten post jest w zasadzie o niczym, ale nie będę szukała dla siebie usprawiedliwień. Lubię czasem i o niczym podywagować.
Dobranoc

czwartek, 15 sierpnia 2013

Święto Darów Ziemi


No właśnie, Święto Darów Ziemi.
Dzisiejszy dzień miał być wyjątkowy. I był. 

środa, 14 sierpnia 2013

pierwszy poranek blogerki :)

Zafascynowała mnie blogowa maszyneria :) trochę się nie mogłam połapać na początku. Nadal mam wrażenie, że jestem dzieckiem we mgle, ale! jestem dociekliwa...siedziałam pół nocy przy komputerze i chyba zaczynam oswajać tą bestię :) ale nie o tym chciałam...

Chciałam o tym jaki piękny poranek mnie dziś przywitał. Słońce, rześkie powietrze schłodzone nocą, widok mojego pachnącego warzywniaka, z wielkimi słonecznikowymi głowami spoglądającymi na resztę z góry. Lekki wiaterek, co na moim wichrowym wzgórzu nieczęste i skowronki nad głową, a jak okiem sięgnąć złoto sierpniowych pól...
Niby niewiele, ale dla mnie to esencja.
Żyć się chce!


wtorek, 13 sierpnia 2013

przełamałam się

Moja mama powiedziała mi kiedyś, że mam w głowie tyle przemyśleń, wniosków i pomysłów, że zamiast "zamęczać" bliskich, powinnam napisać książkę. Długo się nad tym zastanawiałam, ale nie potrafiłabym zmieścić siebie na określonej ilości stron. Musiałabym napisać kilka książek :) Długo też byłam przekonana, że blog to nie dla mnie, choć prawdę powiedziawszy nie wiem skąd mi się to wzięło.
W końcu nadeszła dzisiejsza noc i błysk, że kurcze, czemu nie? No i jest. Moje wichrowe wzgórze.
Nie będzie to blog jednorodny, bo za dużo we mnie demonów... Będzie pewnie trochę wynurzeń, trochę pomysłów na mój wiejsko-skandynawski dom, który jeszcze długo będzie w fazie tworzenia, na pewno wkradnie się maszyna do szycia i to co pomoże mi wyczarować, ogród warzywny i kwiatowy, drewno... A reszta...czas pokaże.