Zostawia tylko swe wspomnienia
Jesień odważnie stawia kroki
Zaczyna mgłami dyszeć ziemia ...
No tak...Tak jak przypuszczałam, blog pokrył się gruba warstwą kurzu. Nie miałam ostatnio czasu wcale, a jak na złość, myśli i obrazów do przelania na...he he, nie na papier, na ekran powiedzmy, mnóstwo. I tak, po tych wszystkich przymusowo niepłodnych blogowo dniach, siadam dziś do komputera, żeby pisać o tym, że nie pisałam :) Tyle się ostatnio wydarzyło małych cudownych rzeczy, że chcąc je wszystkie wspomnieć musiałabym pisać do jutra, a post miałby kilometr.
Zacznę więc od tego co jakby oczywiste. Nadeszła jesień. Jest taka łaskawa w tym roku. Kiedyś mi się wydawało, że nie lubię jesieni, a dziś nie mogłabym bez niej żyć. Uwielbiam wszystkie jej oblicza, wyciszenie jakie przynosi po rozszalałym lecie, kolory, deszcz, mgły, wiatr, który na naszym wichrowym wzgórzu gwiżdże w każdej szczelinie. Pogodę, która w jednej chwili dnia daje nam to:
a już chwilę później to:
i to:
aż dzieci pogubiły zabawki :)
A z innej bajki, ale równie cudownej - spacerowaliśmy ostatnio po lesie. Postanowiliśmy się wybrać na przechadzkę w poszukiwaniu ostatnich grzybków. Niestety grzybków były sztuk dwie, więc zostawiliśmy je w lesie na chwałę Panu i leśnym ludkom :) Nie mogliśmy jednak wrócić z pustym koszykiem. Nazbierałyśmy więc z H. całą masę pięknych kolorowych liści, z zamiarem stworzenia czegoś wiekopomnego. I tak, po powrocie, liście wylądowały na środku podłogi w saloonie, żeby łatwiej było wybierać te najpiękniejsze i wspólnie stworzyłyśmy sporych rozmiarów jesienny obraz przedstawiający (jakby ktoś nie zrozumiał co autor miał na myśli) rodzinę z psem na jesiennym spacerze :) Oto króciutka fotorelacja z tego wydarzenia:
Piesek wyszedł co prawda do góry nogami, ale tak miało być ;)
Dzieło ostatecznie jest faktycznie wiekopomne, bo dziecię me, oszołomione rezultatem swych zmagań z już martwą naturą, zaniosło pracę do przedszkola, gdzie pani powiesiła je na drzwiach wejściowych :) brawo!
Życzę wszystkim takiej pięknej jesieni.
Wczoraj dwukrotnie próbowałam skomentować wpis przez iphona, jak widać technologia zawiodła.
OdpowiedzUsuńPoczątek niezmiennie kojarzy się z dzieciństwem w beskidach i wzrusza też niezmiennie, a reszta jak zwykle przeurocza i aż żal, że się kończy. Jestem dumna z mojej siostry blogerki :*
się wzięłam i zarumieniłam :) dzięki sis :*
OdpowiedzUsuńCzyli pogodę macie iście angielską :) Pozdrawiamy z równie zmiennego Halifaxu.
OdpowiedzUsuńMichał i Mira :)
a dziś jest tak pęknie, że idę na dwór z dzieciakami sprzed tego okropnego komputera :) dziękuję za komentarz :)
OdpowiedzUsuń