czwartek, 6 kwietnia 2017

Rodzicielstwo bliskości to ściema


Taki rodzic na wywiadówce mówi, że jego siedmioletni syn siedzi przy kolacji ze smartfonem w ręce i coś w nim grzebie pod stołem, a on co ma zrobić? Inny nie chce odrabiać lekcji, bo telewizor włączony i on woli oglądać niż pisać w zeszycie. Jakaś dziewczynka nie będzie odrabiać lekcji, bo nie chce...


Żyjemy w bardzo dziwnych czasach. Z jednej strony fascynujących, dających niemal nieskończone możliwości, a z drugiej tak obłąkańczo popapranych, że aż boli. Wszystko możemy, wszystkiego chcemy, wszystko mamy w zasięgu ręki. I przeżywamy życie na gonieniu króliczka zamiast na życiu. Sama temu okresowo ulegam i chyba już przestałam się temu dziwić. Jedyne co mogę, to czasem stanąć. Więc staję i myślę (bardzo lubię myśleć). I patrzę. I co widzę? Widzę, że jesteśmy więźniami swojej wiedzy i niewiedzy w jednym. Widzę jak się miotamy między tym co my uważamy, a tym czego wymaga od nas świat. Widzę bezradność rodziców, którzy chcieliby, a może uważają, że muszą wychować dzieci według nowoczesnych zasad i trendów, ale jedyne hasła jakie pojawiają im się przed oczami to to, że

NIE WOLNO BIĆ
NIE WOLNO ZABRANIAĆ
NIE WOLNO KRZYCZEĆ
DZIECKU NALEŻY SIĘ SZACUNEK

I co dalej? Co wolno? No niewiele. Taki rodzic na wywiadówce mówi, że jego siedmioletni syn siedzi przy kolacji ze smartfonem w ręce i coś w nim grzebie pod stołem, a on co ma zrobić? Inny nie chce odrabiać lekcji, bo telewizor włączony i on woli oglądać niż pisać w zeszycie. Jakaś dziewczynka nie będzie odrabiać lekcji, bo nie chce...A na przeciw tych rodziców stoi równie bezradna wychowawczyni, która coś by chciała może i pomóc, ale nie wie co...

No i ja się pytam siebie i Was - czym się to skończy?
Jakie słowa pierwsze przyszły Wam na myśl? Mnie brzydkie :)

A teraz pytam jeszcze o coś. Czy ci wszyscy ludzie, którzy nałożyli na rodziców, w pewnym sensie, przymus wychowywania bez przemocy (co akurat też jest fikcją, bo dla większości ludzi przemoc to TYLKO bicie), na nauczycieli przymus zupełnie nowego traktowania dzieci i młodzieży, dali COKOLWIEK W ZAMIAN?
Czy zabierając jedno narzędzie dali inne???

NIE

Jeśli człowiek nie ma wystarczająco dużo samozaparcia, czasu i intuicji, żeby dogrzebać się do wartościowych informacji, a następnie je przepracować na organizmie swojej rodziny, to jest jak ci rodzice, o których napisałam powyżej. Jest jak dziecko we mgle. Błądzi, jest sfrustrowany, i przekonany, że RODZICIELSTWO BLISKOŚCI TO ŚCIEMA i sterta jakichś pieprzonych bredni.

Pojawia się natychmiast znak równości pomiędzy NIEBICIEM a WYCHOWANIEM BEZSTRESOWYM. 

No bo nie jest tak??? Dziecko niebite włazi rodzicowi na łeb. I to koniec skojarzeń. I ja nie mówię o wyedukowanych mamach z klubów mam i wielkomiejskich warsztatów dla świadomych rodziców. Ja mówię o Kowalskim z Pcimia, dla którego dziecko nie jest obiektem do badań psychologicznych i naukowych obserwacji tylko po prostu się urodziło i rośnie. I to nie są źli rodzice, ani źli ludzie. To są ludzie, którzy wyrośli w jakiś przekonaniach i systemach, a teraz nagle się im mówi, że to jest złe. Ba! To jest nawet karalne! Wychowanie dziś jest TRUDNE I WYMAGAJĄCE i konia z rzędem temu kto mi udowodni, że jest inaczej. Wymaga nowej i innej niż schematyczna, wiedzy.

DLACZEGO?

Bo to nasze dzieci wyszły ze schematu! Są bystre i inteligentne. Zwykłe zastraszanie już nie wystarcza. Tzn. wystarczy do jakiegoś momentu, a potem kaplica, bo "dziecko wchodzi na głowę".

Jak oni mają nie być pogubieni w tym wszystkim? Dajcie mi tu mądrego z odpowiedzią :)
Oczywiście powiecie zaraz, że dla chcącego nic trudnego. Jasne. Tylko dziś nie wystarczy być chcącym, dziś trzeba do tego wiedzieć, że w ogóle jest czego szukać. I niestety na tym delikatnym niuansie się wykładamy. Bo nie wiemy, że gdzieś we wszechświecie istnieje alternatywa. A istnieje. I RODZICIELSTWO BLISKOŚCI TO NIE JEST ŚCIEMA.

To jest cudowna, mądra i bardzo zrównoważona idea. Kluczem tutaj, paradoksalnie, nie jest niebicie. Kluczem jest RÓWNOWAGA. Zdrowy balans pomiędzy prawami i obowiązkami wszystkich członków rodziny. To nie jest ustawianie dziecka na piedestale i nietykanie go, by przypadkiem nie warknęło. To akceptowanie własnych i cudzych emocji. To wyznaczanie granic i szanowanie granic innych. Zgonie z błogosławioną zasadą - wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego. To RÓWNOWAGA. To pokazywanie dziecku świata, bo ono się rodzi nie znając go. To tłumaczenie i wyjaśnianie naszych różnych decyzji lub okoliczności, które zaistnieją. Zupełnie tak jakbyśmy to musieli wytłumaczyć każdemu innemu człowiekowi (dorosłemu). Idąc za ciosem, skoro dorosłemu tłumaczymy i wyjaśniamy, to dlaczego od dziecka wymagamy by akceptowało to co z nim (de facto) robimy, bez dyskusji???

BO TAK ?

No Kochani...sami powiedzcie jak to brzmi. Jak odpowiedź mojej naburmuszonej dwulatki :)

Podsumowując na dziś, fajnie byłoby gdyby eksperci z telewizji śniadaniowych oraz wszelkiej maści poradników i popularnych magazynów podpowiadali ludziom jak i gdzie szukać inspiracji i zachęcali do tego szukania. Gdyby potrafili udowodnić, że warto się natrudzić :) I szkoda, że o tych rodziców troszczą się tylko niszowi autorzy książek i blogerzy, do których większość i tak nie dotrze.

Dlatego ja też ze swojej strony zachęcam bardzo mocno:

RODZICU SZUKAJ! PYTAJ! MIEJ WĄTPLIWOŚCI! CHCIEJ BYĆ MĄDRY I ŚWIADOMY!

To jest inwestycja, która nie kończy się zbyt szybko. Za to szybko daje pierwsze efekty i nadzieję, że zamiast bezradnie rozkładać ręce, będziemy w stanie ROZMAWIAĆ I DOCHODZIĆ DO POROZUMIENIA W RODZINIE :) 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Ogromnie mnie ucieszy jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :)