Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinarnie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinarnie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 15 grudnia 2016

Ha! Byłam na diecie dr Dąbrowskiej



Dzisiaj mam ochotę napisać Wam o diecie, która wydaje mi się ostatnio dość popularna. Choć to pewnie spersonalizowane gugle ciągle mi podrzucają coś w tym temacie. I choć na diecie byłam w wakacje, to jej skutki odczuwam do teraz, a w dodatku jest Adwent i tak mi się jakoś zachciało o tym wspomnieć.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Od mięsożercy do pozytywnego wariata



Długo dojrzewałam do podjęcia ostatecznej decyzji. Kilka tygodni temu przełączył się w mojej głowie pstryczek i stało się. Rok czy dwa temu, gdyby ktoś mi powiedział, że to się stanie, popukałabym się w czoło z pobłażliwym uśmiechem. Tymczasem, kilka tygodni temu moja dusza i moje ciało, każde w swoim czasie, ogłosiły gotowość. Dzięki temu nie było to pełne wyrzeczeń postanowienie, a naturalna konsekwencja procesu, który zaszedł głęboko we mnie.

niedziela, 21 czerwca 2015

Zdrowa kolacja dla dzieci plus bonus czyli jak zachęcić dzieci do jedzenia warzyw


Dziś post zupełnie prozaiczny. Przedstawiam Wam kolację moich dziewczyn.

wtorek, 2 czerwca 2015

Beata Pawlikowska - W DŻUNGLI ZDROWIA - prosto między oczy

To co właśnie zaczynacie czytać miało się ukazać w ubiegły piątek. Kilku osobom to obiecałam. Nie było mi dane. Nie dotrzymałam słowa. A fe! :) Ten post jest ze specjalną dedykacją dla mojej najlepszej koleżanki M.
 
zdrowe odżywianie, minimalizm w kuchni, kuchnia pięciu przemian, wegetarinizm, weganizm, przepisy dietetyczne, dieta cud
 

czwartek, 28 maja 2015

Minimalnie na talerzu



Dla większości ludzi, których czytam, a którzy wypowiadają się na temat minimalizmu, kojarzy się on przeważnie z ilością posiadanych przedmiotów. I dla mnie też to był punkt wyjścia. W poście o minimalizmie pisałam o swojej drodze przez mękę do uzyskania "minimalnej świadomości" ;) I w teorii tak by mogło zostać. Mało w szafie, mało na półkach, porządek w głowie, git. Ale tak się składa, że apetyt rośnie w miarę jedzenia - kolejny paradoks w tym temacie. W moim przypadku nałożyło się na siebie kilka spraw, które do kupy cuzamen, dały efekt w postaci m.in. odchudzonej lodówki.

czwartek, 7 maja 2015

Chwasty na talerzu - TARTA Z GWIAZDNICĄ



Wczoraj pisałam o tym, że nie wiemy po czym deptamy i obiecałam przepis na tartę z gwiazdnicą...

środa, 8 kwietnia 2015

Coś prostego po świątecznym obżarstwie ;)

Odkąd pamiętam żyłam w przekonaniu, że świąteczne obżarstwo to taki niemal obowiązek. Siedzimy za stołem, jemy i pijemy kolejne kawy i herbaty, a nasze biedne ciało, masakrowane od wewnątrz, kwili cichutko...już dość, już dość...


poniedziałek, 19 stycznia 2015

Resztki część druga

Dziś znów u nas resztki :) a to wszystko przez to, że poprzedni post wyszedł mi niechcący z kilkudniowym opóźnieniem. Właściwie nazywam to pieszczotliwie jedzeniowym recyclingiem.
Dziś z porosołowych warzyw wyszły pyszne placuszki. Wszystko co było w zupie plus kilka wczorajszych ziemniaków plus cebulka i dwa ząbki czosnku, hop do maszynki. Zmieliłam. Do tego suszone ziółka, jajo i odrobina mąki. Na patelnię, olej, kilka minut i...pyyycha!
Do tego miła duszy lektura i jest cudnie :)
Mam tylko nadzieję, że mama, która całe życie mi powtarzała, że przy jedzeniu się nie czyta, nie zmarszczy brwi po przeczytaniu ostatniego zdania :)
Smacznego!



niedziela, 18 stycznia 2015

Resztki obiadu na kolację :)



Kto zjada ostatki, ten piękny i gładki... znacie to? Dziś będzie właśnie o resztkach.
Ale zanim o tym, to muszę się przyznać, że kiedyś byłam strasznym mięsożercą. Uwielbiałam mięcho pod każdą postacią. Obiadek bez czegoś z czego małe dzieci bezbłędnie robią kulki? No way! Nigdy też nie kontemplowałam losu takich, dajmy na to, warzyw potrzebnych do wyprodukowania rosołu, sosu, albo jeszcze czegoś innego. Ważne było mięsko, a tzw. zielenina? Bach do kosza. I taki los spotykał w moim domu wspomniane resztki.

sobota, 29 marca 2014

Zakwas z buraków




Od dawna chciałam go zrobić. Powód był jeden - pomimo wielu prób, nie udało mi się w życiu zrobić czerwonego barszczu, który by mi smakował. No mam jakiś defekt w tym temacie. Próbowałam różnych przepisów. Mamy. Teściowej. Nic. Załamałam się już prawie. Wtedy...

środa, 19 lutego 2014

Pasta jajeczna


Dziś coś prostego i smacznego. Coś co bardzo lubimy i pożeramy błyskawicznie. Pasta jajeczna.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Ciasteczka pełnoziarniste z bakaliami

No i skoro mania pieczenia, to na chlebie poprzestać nie mogę. Są i ciasteczka. Ciasteczka, chyba je powinnam nazwać "na oko", bo wszystkiego daję na oko. Co mam to wrzucam do michy. Oczywiście warunek konieczny to pełnoziarnistość :), a zatem lecą po kolei otręby wszelkie, pszenne, żytnie, owsiane. Jakie się znajdą, a zawsze się jakieś znajdą. Potem bakalie, które dadzą słodkość, śliwki, daktyle, figi i nasza ukochana żurawinka. Do tego niestety musi być jakiś tłuszczyk, bo się nie zlepi. Ja daję też jajka. I tu też różnie. Jak ciastek ma być dużo to trzy, jak mniej to jedno lub dwa. Dziś trochę dosłodziłam, ale uwaga, stewią (dzięki za inspirację sis :). No i na koniec, w razie potrzeby, dolewam wody, żeby się wytworzyła większa kleistość. Mieszam, lepię kulki, spłaszczam, i na pergaminie, podobnie jak chleb, na dwie blachy, góra i dół, na 10-15 minut.
Słowo daję, pycha :) polecam spróbować. Dla mnie osobiście stały się hitem śniadaniowym. Z poranną kawą - bajka.
A tak oto prezentują się w trakcie procesu produkcyjnego :)


Bakalie przed...

środa, 22 stycznia 2014

Rozgrzewająca zupa z dyni


Jako że na wichrowe wzgórze zawitała zima, wszyscy mieszkańcy zapragnęli się nią ucieszyć :)

sobota, 18 stycznia 2014

posypka do chleba z masłem

A do chlebka, coś idealnie prostego i idealnie pysznego. Znalezione tutaj. Stanowi dość wierne odwzorowanie pewnego gotowca, o ile mnie pamięć nie myli, Visany. Nie będę się jakoś szaleńczo rozpisywać. Powiem tylko, że bazę stanowi pieczony mak i sezam. Zrezygnowałam natomiast ze słonecznika, bo jest go dość dużo w chlebie. Do tego koniecznie czosnek niedźwiedzi i uzupełniamy ulubionymi ziołami i przyprawami. W mojej wersji jest jeszcze słodka papryka i przyprawa włoska. Naprawdę świetnie komponuje się ze świeżym chlebem z masłem.





Domowy chleb wieloziarnisty

Jakoś się ostatnio chlebowo zrobiło, bo temat chleba przewija się wśród znajomych i rodziny. Lubię piec chleb i lubię go jeść. Taki chleb ma jedną wadę i jedną zaletę. Wadą jest to, że znika w okamgnieniu, a zaletą to, że nie trzeba wiele do niego dokładać poza masłem, albo miodkiem :). I tak mnie naszło jakoś, a jeszcze wpadł mi w ręce przepis zachwalany pod niebiosa przez mamę. Od razu uprzedzam, że nie znam źródła, ale może mama to przeczyta i napisze gdzie wykukała :) Przepis na chlebek prosty i szybki, więc nie mogłam sobie odmówić wypróbowania. Troszkę oczywiście zmodyfikowałam, bo chyba nie byłabym sobą gdybym zrobiła coś jak stoi w przepisie od deski do deski. I tak, zamiast mąki zwykłej dałam z pełnego przemiału. Trochę musiałam przez to dodać więcej wody, bo mąka z pełnego przemiału musi namoknąć. Inaczej chleb będzie za suchy i będzie się kruszył. Uwielbiam chleby razowe własnej roboty. Pycha!
Ten faktycznie okazał się strzałem w dziesiątkę. Do tego stopnia, że choć piekarnia przyjeżdża do mnie z chlebem pod same drzwi kilka razy w tygodniu (zaleta mieszkania na końcu świata ;), postanowiłam, że przez tydzień będę piekła chleb zamiast kupować i zobaczymy cóż z tego wyjdzie. Podliczę koszty i jeśli nie braknie mi zapału zostaniemy przy tej opcji. Już kilka razy w życiu serwowałam mojej zgrai takie okresy chlebopieczenia. Zawsze przyjmowane z wielką radością. A pomijając wszystko to najbardziej mnie cieszy, że dziewczyny pałaszują ten chleb z niebywałym apetytem i wiem, że dla niech to samo zdrowie. A i mamusi na kiszeczki nie zaszkodzi ;)
Przepis brzmi następująco:

SZYBKI CHLEB 
1 szklanka otrąb pszennych (jeśli dajemy mąkę z pełnego przemiału, można pominąć)
6 łyżek słonecznika
3 łyżki sezamu
3 łyżki dyni
3 łyżki lnu
3 łyżki cukru (ja dałam miód, ale mniej niż 3łyżki)
1,5 łyżki soli
5 dkg drożdży (ja miałam suszone więc dałam ilość odpowiadającą 5dkg)
1 kg mąki pszennej (można pokombinować)
1 l ciepłej wody (jeśli dajemy mąkę z pełnego przemiału musi być więcej, ja dawałam na oko)
 + ode mnie trochę oleju rzepakowego

A poniżej mała fotorelacja z opisem:
Do miski wsypałam wszystko sypkie łącznie z drożdżami i mąką

Do tego wlewamy ciepłą wodę

Mieszamy, mieszamy, mieszamy...

Teraz dodałam wspomniany olej (mam pod nosem tłocznię rzepakowego i lnianego, jak mogłam nie dodać :)
i mieszamy, mieszamy, mieszamy....

  Teraz całość musi odpocząć i napęcznieć. U mnie ciasto leżało dobrą godzinę. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że drożdże suszone potrzebują więcej czasu, a po drugie dlatego, że jak mówiłam dobrze jak mąka pełnoziarnista trochę nasiąknie. Przy zwykłych drożdżach i zwykłej mące, wystarczy 20minut.

 Do formy i do pieca na 200 stopni na blachy

A po około godzinie wyglądają tak:

Góra i dół. Idealnie wypieczone :)

W środku też

I w takim towarzystwie sobie go wyobraziłam. Mniam!

SMACZNEGO!

piątek, 27 grudnia 2013

Złoto w karafce

W tym roku udało mi się powtórzyć nalewkę korzenną z miodem. Znalazłam gdzieś przepis, już nie pomnę lokalizacji. Ma pewną ułomność, zwłaszcza dla laików w tematach nalewkowych, nie posiada informacji o tym jak i czym rozcieńczyć spirytus. W zeszłym roku, będąc nieświadomą zupełnie istotą, zrobiłam bez rozcieńczania. Efekt - moc. Wypaliła nam gardełka jak się patrzy, ale smak zapadł mi mocno w pamięć. W tym roku zaryzykowałam i zrobiłam ją z wódką, bo nie miałam spirytusu. No nie powiem, pełna obaw pozostawałam aż do wigilii. Pierwszy łyczek uspokoił niepokoje. Smak doskonały, zwłaszcza nie pierwszy, który się pojawia natychmiast po pociągnięciu łyczka, ale drugi, ten który pozostaje na języku. Jest stosunkowo świeża, ale zapowiada się, że kiedy czas doda jej jej głębi, będzie niesamowitym napitkiem. 

A oto przepis:

1/2 litra spirytusu
1 szklanka miodu
kawałek kory cynamonu
6 goździków
1/2 łyżeczki mielonego imbiru
1/4 gałki muszkatołowej
1/2 laski wanilii
trochę suszonej lub kandyzowanej skórki pomarańczowej
5 ziaren ziela angielskiego
Przyprawy zalać wodą i gotować na małym gazie, aż mikstura się mocno zredukuje. Podgrzać miód. Do gorącego wlać spirytus i wodę z przyprawami (ja wymieszałam ciepły miód z przyprawami, a na koniec jak przestygło dodałam wódkę). Zostawić na min. 48 godzin. Potem przecedzić. Zlać do karafki i czekać przynajmniej dwa tygodnie, żeby się przegryzała.
Polecam

piątek, 20 września 2013

adio pomidory

Jesienny nostalgiczny nastrój mnie nie opuszcza. Jednak bynajmniej chodzę smutna :) raczej kontemplująca i wspominkowa.
Jesień jest cudowna. Wycisza, uspokaja...i pachnie :) ciągle czymś pachnie. Przeważnie są to ostatnie zapachy lata, które próbuję złapać, jak myszy, w słoiki. Przeważnie się udaje, choć bywają i gorsze dni. Na przykład, w tym roku coś poszło nie tak ze śliwkami. No, ale wolę się skupiać na tym co jednak idzie po mojej myśli. A po mojej myśli bardzo często chodzą pomidory :) Uwielbiam pomidory. Pamiętam ich smak z dzieciństwa, z babcinego ogródka. Nieodłącznym elementem towarzyszącym pomidorowi była buła z masłem w drugiej ręce. Miały smak i zapach, którego nic nie dogoni. Chyba, że pomidor z własnego ogródka :) Kiedy czas spędzania wakacji u dziadków minął, zaczęłam marzyć o własnym warzywniaczku. No i mam. I mam w nim pomidorki. I są takie pyszne jak tamte sprzed lat...
Sadzę pomidorów dużo. Lubię mieć latem, aż do jesieni czerwone na krzakach, a nieprzejedzony nadmiar zachowywać na zimowe dni. Gdy pomidory znikają z ogródka, dla mnie to ostateczny znak, że nadeszła jesień. I tak też stało się dzisiaj. Nieubłagany chłód i deszcz wygnały pomidory z grządek. Musiałam je ratować czym prędzej, bo zaczęły pękać. Oberwałam wszystkie. Dojrzałe i niedojrzałe. Wyszło tego wielkie wiadro. Przebrałam, posegregowałam i z dojrzałych wyszło to:

 Korzystałam z przepisu Olgi Smile, o tego. Mam nadzieję, że będą pyszne.  Słoiczek wygląda bardzo apetycznie w każdym razie. 
No. A z zielonych...jeszcze nic. Znalazłam pewien przepis, który mnie pociągnął za sobą. Jeśli okaże się godny polecenia, na pewno ujawnię jego źródło. Póki co pomidorki pociachane w plasterki leżą sobie do jutra w soli i wyglądają tak:
Została jeszcze partia maleńkich biedactw, które nie wiem czy dojdą. Póki co, wędrują na półkę piwniczną w kartonikach, luźno poukładane. Mam nadzieję, że zechcą się odwdzięczyć za tak dobre traktowanie i jeszcze troszkę dojrzeją.
A ja wracam do kombinowania co by tu jeszcze...




sobota, 7 września 2013

Na straganie w dzień targowy...

...takie słyszy się rozmowy
Och, uwielbiam się wybrać wczesnym wrześniem na targ. Kolory, zapachy...mmm....
Mnogość warzyw i owoców, dojrzałych, pełnych i kipiących życiodajną energią, którą chłonęły od słońca przez wszystkie ciepłe miesiące. Cud w czystej postaci. Mogłabym spacerować między straganami bez końca. No bo jak nie zachwycać się takimi pięknościami


Dziś do koszka wpadło 15kg pomidorów, 5kg papryki, piękna dynia i kilka pęczków kopru. Będą z tego przeciery, sosy i inne cuda. Te zrobione ubiegłego lata w oczach znikały z piwnicznych półek. Mam nadzieję, że i tym razem wyjdą same pyszności, które będą pachnieć słońcem i cieszyć podniebienie.
Jeśli ta, zima nam nie straszna :)

niedziela, 25 sierpnia 2013

słońce w słoikach

To tytuł całkiem fajnej książki, która przed laty wpadła mi w ręce. Oczywiście książki nie fabularnej (pomimo podobieństwa tytułowego słońca z różnymi popularnymi bestselerami), a kulinarnej, a konkretnie o przetworach.
Przetwarzać uwielbiam. W tym roku niestety, z powodu natłoku spraw poważnych i ciągłego braku czasu, jeszcze nic nie zagościło na piwnicznych półeczkach. Do dziś :)
Bo dziś zrobiłam kiszone ogórasy z mojego ulubionego przepisu, który niczym się nie różni od pozostałych, poza tym, że solankę robi się z wrzątku. Ot, i cała tajemnica. Na górze listki, a że nigdy nie mogę się zdecydować czy wiśniowe, czy dębowe, czy chrzanowe, więc daje po jednym z każdej roślinki. Mam nadzieję, że będą takie pyszne jak te ubiegłego roku :)
A tu kilka fotek ku pamięci:
 Moc aromatu
                                                                      Pomalutku...
 I pyk, dwadzieścia słoiczków. Mniam :)