Dziś post zupełnie prozaiczny. Przedstawiam Wam kolację moich dziewczyn.
Garść zieleniny ogródkowej, jajo od szczęśliwej kurki, ser żółty z mlekiem i bakteriami w składzie, rzodkiewka i szczypiorek z ich własnej grządki i pomidor. Na to słodkawy vinegret na miodzie.
Każdemu rodzicowi warzywnych niejadków polecam spróbować oddać dziecku we władanie choćby doniczkę i trochę nasion. U mnie zadziałało jak najlepsze zaklęcie :) Zachęciłam je do posiania własnych warzyw i opieki nad nimi. Obserwowałyśmy wspólnie jak kiełkują i rosną. Wpadałam w zachwyt nad każdym listkiem, który im wyrósł. Chwaliłam, że to dzięki ich pracy i opiece roślinki mają siłę. Zachęcałam do większego wysiłku, kiedy chwast się ścielił. Dawałam narzędzia, pomagałam, tłumaczyłam dlaczego trzeba je usuwać. Wspólnie szukałyśmy sposobu na mrówy. Wzbudzałam w nich ciekawość smaku tego co im tam rośnie, a udało mi się też przy okazji zachęcić je do próbowania innych warzyw. W którymś momencie zebrałam owoc w postaci samodzielnego myślenia o grządce. A wisienką na torcie jest to, że dzieci zaczęły się same upominać o ogródkowe warzywa :) Pękam z dumy!
Jeśli chodzi o wspomnianą zieleninę, to nie myślcie, że to taka sobie zwykła pospolita sałata :) Oczywiście sałata jest, jasna sprawa, ale poza nią jest jeszcze rukola oraz liście zielonego groszku, które są pyszne i słodkie. Dzieci próbowały najpierw każdej z osobna, żeby wiedzieć co jest co. Uwielbiam się z nimi bawić w odkrywanie smaków :)
SMACZNEGO!