środa, 25 czerwca 2014

Nowości na wichrowym wzgórzu

Oj rzadziutkie te moje posty ostatnio...No cóż po tej częstotliwości widać ile mam czasu do dyspozycji własnej i do przeznaczenia na rzeczy, które nie muszą być na wczoraj :)
Tyle się dzieje w ostatnich miesiącach, że z czegoś musiałam zrezygnować. No i padło na bloga oraz na kilka innych "mało ważnych" aspektów mojego istnienia. Piszę to i się uśmiecham, bo główną przyczyną mojej blogowej nieobecności, poza takimi prozaicznymi rzeczami jak studia podyplomowe czy ogródek, który i tak długo czekał na moje zainteresowanie, jest pewien ktoś, kto zamieszkał z nami od marca...jest jeszcze malutki i nie wiemy nawet do końca jak wygląda, ale to tylko dlatego, że nie mamy do czynienia z wystarczająco dokładnymi aparatami USG ;)

sobota, 29 marca 2014

Zakwas z buraków




Od dawna chciałam go zrobić. Powód był jeden - pomimo wielu prób, nie udało mi się w życiu zrobić czerwonego barszczu, który by mi smakował. No mam jakiś defekt w tym temacie. Próbowałam różnych przepisów. Mamy. Teściowej. Nic. Załamałam się już prawie. Wtedy...

piątek, 28 marca 2014

Hmm...trudno wymyślić tytuł do takiego dziwnego posta...



Dziewczyny  w  zeszłorocznej  wiosennej  koniczynie sięgającej kolan

Czas spojrzeć prawdzie w oczy. Chyba mam problem z systematycznością blogową. Zostałam przywołana przez kilka osób do porządku, przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że mimo tego, że blogowanie daje mi dużo radości, ciągle coś mnie od niego odciąga. Miliony "ważnych" i ważnych spraw...

czwartek, 6 marca 2014

O tym jak mnie dobre Anioły wyciągają z przygnębienia :)

Chyba dopadło mnie przesilenie wiosenne. Mam w sobie jakąś obezwładniającą niemoc. Niemoc wszelką należy podkreślić. Na każdym małym poletku - praca, dom, blog, maszyna, samopoczucie. Brrr.....
Nie mam na nic ochoty. Nawet do napisania posta na blogu zabierałam się jak pies do jeża... Najchętniej zaszyłabym się pod kocem w jakiejś cichej norce. No cóż...każdy miewa słabsze okresy, a skoro nie mogę sobie pozwolić na siedzenie w norce, postanowiłam niemoc przegonić i pomimo skradającego się za plecami choróbska, wstać i działać :) Zwłaszcza, że pojawiła się miła motywacja, ponieważ okazało się, że moje anielice ucieszyły nieco szerszym zainteresowaniem niż tylko moje i wspierającej rodziny ;) To miłe :)
Zrobiłam więc kilka przysiadów i skłonów, żeby dotlenić zastałe mózgowie i jestem z powrotem.
Skoro więc anielice i lalki zmobilizowały mnie do strzepnięcia z siebie kurzu, to niech będzie o nich. Skąd się wzięła Tilda w moim życiu, już wiadomo, bo było o tym. A jak ktoś nie wie to polecam ten post. Gdy zaczynałam je szyć, nie podejrzewałam, że kiedykolwiek znajdą jakąś szerszą publikę. Tymczasem dotarły do mnie ostatnio sygnały, że anioły się podobają nie tylko rodzinie ;) Jakie to miłe...
Dziś robię zatem krótkie podsumowanie moich lalkowych i aniołowych zmagań z maszyną. Niestety nie mam zdjęć wszystkich lalek i aniołów, bo w tamtym czasie nie śniło mi się nawet, że będę pisać bloga. Zdjęcia, które mam z szyciowych początków też nie zachwycają, bo były robione głównie na pamiątkę, żeby po prostu został ślad. Zupełnie nie myślałam wtedy o tym, że będą mi potrzebne w innych celach.
Tak wyglądają od najstarszych do najmłodszych, bez tych których nie mam na zdjęciach i bez tych, które są  od dziś w trakcie produkcji ;)

Ida zamieszkała na stałe u mojej siostry 

środa, 19 lutego 2014

Pasta jajeczna


Dziś coś prostego i smacznego. Coś co bardzo lubimy i pożeramy błyskawicznie. Pasta jajeczna.

piątek, 7 lutego 2014

Moja Tilda, lutowa Ida


Gdy parę lat temu zobaczyłam po raz pierwszy Tildę, zwariowałam :) głównie jednak na punkcie tkanin. Był to jednocześnie czas moich pierwszych kroków z maszyną. Wydawało mi się wtedy, że uszycie takiej laki to nie dla mnie, że trzeba być mistrzem maszyny, żeby w ogóle pomyśleć o takim precyzyjnym szyciu, o takich drobiazgach. Jakże się zdziwiłam kiedy w ubiegłym roku przed Bożym Narodzeniem popełniłam pierwszą, potem drugą i trzecią i jeszcze kilka. Szyłam, bo się wszystkim podobało, więc obdarowałam pół rodziny :) Potem była przerwa w szyciu. Musiałam się skupić na innych rzeczach. 

Teraz wracam...

poniedziałek, 3 lutego 2014

Ciasteczka pełnoziarniste z bakaliami

No i skoro mania pieczenia, to na chlebie poprzestać nie mogę. Są i ciasteczka. Ciasteczka, chyba je powinnam nazwać "na oko", bo wszystkiego daję na oko. Co mam to wrzucam do michy. Oczywiście warunek konieczny to pełnoziarnistość :), a zatem lecą po kolei otręby wszelkie, pszenne, żytnie, owsiane. Jakie się znajdą, a zawsze się jakieś znajdą. Potem bakalie, które dadzą słodkość, śliwki, daktyle, figi i nasza ukochana żurawinka. Do tego niestety musi być jakiś tłuszczyk, bo się nie zlepi. Ja daję też jajka. I tu też różnie. Jak ciastek ma być dużo to trzy, jak mniej to jedno lub dwa. Dziś trochę dosłodziłam, ale uwaga, stewią (dzięki za inspirację sis :). No i na koniec, w razie potrzeby, dolewam wody, żeby się wytworzyła większa kleistość. Mieszam, lepię kulki, spłaszczam, i na pergaminie, podobnie jak chleb, na dwie blachy, góra i dół, na 10-15 minut.
Słowo daję, pycha :) polecam spróbować. Dla mnie osobiście stały się hitem śniadaniowym. Z poranną kawą - bajka.
A tak oto prezentują się w trakcie procesu produkcyjnego :)


Bakalie przed...

niedziela, 2 lutego 2014

Półka na linach

Dziś odrobina prywatnej historii. Oboje z P. jesteśmy żeglarzami. Poznaliśmy się na morzu. Dzięki niemu jesteśmy razem. W związku z tym w myśleniu o domu nie mogło zbraknąć akcentów. Jakkolwiek może się to wydawać dziwne tak daleko od morza :) 

piątek, 31 stycznia 2014

Po prostu mama


Dziś pewne okoliczności skłaniają mnie do kolejnej refleksji. 
Temat banalnie oczywisty - dzieci. Choć nie wiem czy słowo "banalny" nie ujmuje mu powagi...

niedziela, 26 stycznia 2014

Samotna anielica

W ten weekend na wichrowym wzgórzu spodziewana była wizyta kilku aniołów. Niestety z powodu bolesnej kontuzji nadgarstka (mojego, nie anielskiego), przyleciała tylko Matylda, a właściwie spadła, bo jeszcze nie ma skrzydeł...Jak pech to pech. Drugi biedny leży w kawałkach na stole obok maszyny, ale chwilowo niechwytna dłoń nie da rady go skończyć, żeby Matylda nie czuła się samotna. No cóż, i jej i mnie pozostaje czekać, aż ból minie. Trzymajcie kciuki :)

środa, 22 stycznia 2014

Rozgrzewająca zupa z dyni


Jako że na wichrowe wzgórze zawitała zima, wszyscy mieszkańcy zapragnęli się nią ucieszyć :)

Gazetnik, gazetownik tudzież ;)


Dziś opowiem Wam o tym jak powstało moje podręczne źródło literatury i prasy. Historia jest podobna do innych w moim domu. Nie znalazłam ideału :) A rzecz dotyczy przedmiotu tak prowizorycznego jakim jest  zwykły gazetnik, gazetownik, stojak na gazety, czy jak by go tam jeszcze nazwać.
Niespodziewanie, gdy moje dziewczyny zaczęły najpierw pełzać, a potem chodzić, okazało się, że jedynym miejscem w domu, gdzie mogę złapać trzy głębokie wdechy jest łazienka :) Tam też zaczęłam podczytywać książki i moje ulubione czasopisma. Zaowocowało to...

sobota, 18 stycznia 2014

posypka do chleba z masłem

A do chlebka, coś idealnie prostego i idealnie pysznego. Znalezione tutaj. Stanowi dość wierne odwzorowanie pewnego gotowca, o ile mnie pamięć nie myli, Visany. Nie będę się jakoś szaleńczo rozpisywać. Powiem tylko, że bazę stanowi pieczony mak i sezam. Zrezygnowałam natomiast ze słonecznika, bo jest go dość dużo w chlebie. Do tego koniecznie czosnek niedźwiedzi i uzupełniamy ulubionymi ziołami i przyprawami. W mojej wersji jest jeszcze słodka papryka i przyprawa włoska. Naprawdę świetnie komponuje się ze świeżym chlebem z masłem.





Domowy chleb wieloziarnisty

Jakoś się ostatnio chlebowo zrobiło, bo temat chleba przewija się wśród znajomych i rodziny. Lubię piec chleb i lubię go jeść. Taki chleb ma jedną wadę i jedną zaletę. Wadą jest to, że znika w okamgnieniu, a zaletą to, że nie trzeba wiele do niego dokładać poza masłem, albo miodkiem :). I tak mnie naszło jakoś, a jeszcze wpadł mi w ręce przepis zachwalany pod niebiosa przez mamę. Od razu uprzedzam, że nie znam źródła, ale może mama to przeczyta i napisze gdzie wykukała :) Przepis na chlebek prosty i szybki, więc nie mogłam sobie odmówić wypróbowania. Troszkę oczywiście zmodyfikowałam, bo chyba nie byłabym sobą gdybym zrobiła coś jak stoi w przepisie od deski do deski. I tak, zamiast mąki zwykłej dałam z pełnego przemiału. Trochę musiałam przez to dodać więcej wody, bo mąka z pełnego przemiału musi namoknąć. Inaczej chleb będzie za suchy i będzie się kruszył. Uwielbiam chleby razowe własnej roboty. Pycha!
Ten faktycznie okazał się strzałem w dziesiątkę. Do tego stopnia, że choć piekarnia przyjeżdża do mnie z chlebem pod same drzwi kilka razy w tygodniu (zaleta mieszkania na końcu świata ;), postanowiłam, że przez tydzień będę piekła chleb zamiast kupować i zobaczymy cóż z tego wyjdzie. Podliczę koszty i jeśli nie braknie mi zapału zostaniemy przy tej opcji. Już kilka razy w życiu serwowałam mojej zgrai takie okresy chlebopieczenia. Zawsze przyjmowane z wielką radością. A pomijając wszystko to najbardziej mnie cieszy, że dziewczyny pałaszują ten chleb z niebywałym apetytem i wiem, że dla niech to samo zdrowie. A i mamusi na kiszeczki nie zaszkodzi ;)
Przepis brzmi następująco:

SZYBKI CHLEB 
1 szklanka otrąb pszennych (jeśli dajemy mąkę z pełnego przemiału, można pominąć)
6 łyżek słonecznika
3 łyżki sezamu
3 łyżki dyni
3 łyżki lnu
3 łyżki cukru (ja dałam miód, ale mniej niż 3łyżki)
1,5 łyżki soli
5 dkg drożdży (ja miałam suszone więc dałam ilość odpowiadającą 5dkg)
1 kg mąki pszennej (można pokombinować)
1 l ciepłej wody (jeśli dajemy mąkę z pełnego przemiału musi być więcej, ja dawałam na oko)
 + ode mnie trochę oleju rzepakowego

A poniżej mała fotorelacja z opisem:
Do miski wsypałam wszystko sypkie łącznie z drożdżami i mąką

Do tego wlewamy ciepłą wodę

Mieszamy, mieszamy, mieszamy...

Teraz dodałam wspomniany olej (mam pod nosem tłocznię rzepakowego i lnianego, jak mogłam nie dodać :)
i mieszamy, mieszamy, mieszamy....

  Teraz całość musi odpocząć i napęcznieć. U mnie ciasto leżało dobrą godzinę. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że drożdże suszone potrzebują więcej czasu, a po drugie dlatego, że jak mówiłam dobrze jak mąka pełnoziarnista trochę nasiąknie. Przy zwykłych drożdżach i zwykłej mące, wystarczy 20minut.

 Do formy i do pieca na 200 stopni na blachy

A po około godzinie wyglądają tak:

Góra i dół. Idealnie wypieczone :)

W środku też

I w takim towarzystwie sobie go wyobraziłam. Mniam!

SMACZNEGO!