czwartek, 15 grudnia 2016

Ha! Byłam na diecie dr Dąbrowskiej



Dzisiaj mam ochotę napisać Wam o diecie, która wydaje mi się ostatnio dość popularna. Choć to pewnie spersonalizowane gugle ciągle mi podrzucają coś w tym temacie. I choć na diecie byłam w wakacje, to jej skutki odczuwam do teraz, a w dodatku jest Adwent i tak mi się jakoś zachciało o tym wspomnieć.

Tytułem krótkiego wstępu powiem tyle, że po trzech ciążach zostało mi kilka dodatkowych kilogramów. I choć nie byłam może otyła, to trochę mi to doskwierało. Nie mogłam przekroczyć pewnej magicznej bariery za żadne skarby. Na to nałożyła się moja ewolucja w kierunku zdrowego odżywiania i zdrowego życia. I tak dotarłam do idei postu.
Hmm... trochę to śmiesznie brzmi w ustach osoby wierzącej. No ale dobra, pokażcie mi katolika, który pości choć raz w roku. Świadomie w imię wiary odmawia sobie jedzonka i głoduje. Pewnie i są tacy. Ja osobiście nie znam :) Ostatnim, acz pewnie najważniejszym, był fakt, że zauważam już, obserwując swój organizm, upływ czasu. Nie młodniejemy niestety. Tu coś, tam coś i wkurzyłam się na siebie. Nie chcę być na starość niedołężną kulką. Chcę być sprawną i zdrową rodzynką ;)
 
Kiedy natknęłam się na informację o diecie dr Dąbrowskiej, oszalałam :) Pamiętam z czasów studenckich jak, zachęcona postawą mojego Taty, który co roku przeprowadzał głodówki, postanowiłam też się oczyścić. I jakież było moje rozczarowanie kiedy po kilku godzinach niejedzenia dopadł mnie taki ból głowy, że nigdy już potem (ani też nigdy wcześniej) nie czułam czegoś tak potwornego. Nawet przy porodzie ;)
Oczywiście się poddałam.
I dziś, x lat później, powróciłam do chęci oczyszczenia mojego ciała. Propozycja postu według dr Dąbrowskiej wydała mi się od pierwszego wejrzenia fenomenalna.



Założenia diety

Oczyszczenie i uzdrowienie oraz stała zmiana nawyków żywieniowy. Utrata kilogramów jest traktowana jako efekt uboczny. Najprościej, dla niecierpliwych, powiem tak - komórki pozbawione żarełka z zewnątrz, zaczynają wsuwać to czym niegdyś pogardziły. Przetwarzają na to co im potrzebne wszystkie złogi jakie możecie sobie wyobrazić, wszystkie nagromadzone w naszych ciałach odpady przemiany materii. Logiczne nie?
Dla mnie NAJLEPSZYM DOWODEM NA TO, ŻE TA BABKA MA RACJĘ JEST TO, ŻE W TYM ROKU NOBLA Z MEDYCYNY DOSTAŁ NIEJAKI Yoshinori Ōsumi. Gość, który właśnie tym się zajmuje - samoodżywianiem się komórek. 

Na czym polega ta dieta?

Na jedzeniu TYLKO I WYŁĄCZNIE warzyw i owoców. Co gorsza NIE WSZYSTKICH! Masakra? :) Nie dla mnie. Ja uwielbiam wyzwania. Potrzebuję tylko dobrego bodźca, żeby wystartować. W tym przypadku były to zdjęcia z wakacji nad morzem...Reszta niech będzie milczeniem.

Wolno jeść warzywka korzeniowe, ale żadnych bulw czyli np. ziemniaków. Żadnych strączków, żadnych zbóż i kasz. Żadnych tłuszczów, żadnych białek, żadnego cukru. Z owoców jabłko, grejfrut i cytryna, plus ewentualnie jagody, maliny czy kiwi w ilościach dekoracyjnych. To wszystko.
Żadnej kawy, do przyprawiania zioła i minimalna ilość soli.
I już.

Jak się przygotować?

Ja kupiłam sobie książeczki dr Dąbrowskiej (małe i taniutkie). Przeczytałam je dokładnie. Zapisałam się do grupy wsparcia na Fejsbuku. Poczytałam i pooglądałam relacje ludzi, którzy przez to przeszli. Ustaliłam sobie priorytety i zadbałam o nastawienie.

Jak nie skonać? :)

Nie ma uniwersalnego sposobu. Każdy musi to dźwignąć sam. Mam natomiast uniwersalną radę - uśmiech, uśmiech i jeszcze raz uśmiech!!!
Podeszłam do tego wyzwania z ogromnym, choć realistycznym optymizmem. Spodziewałam się,że może być ciężko, ale każdego dnia się uśmiechałam. I cieszyłam się, że w ogóle mogę jeść, że mogę czuć prawdziwe smaki i zapachy, że jest lato i mogę się bez końca opychać ukochanymi warzywami.
Doceniałam to wszystko bardzo.
To mój sposób - uśmiech i wdzięczność.

Jak jeść i gotować?

Jadłam to na co miałam smak. Oczywiście z tego co dozwolone. Przez pierwsze dni królował pomidor, sałaty, cebula i jabłka. I jadłam duuuużo. I pierwsze trzy dni nie były łatwe. Byłam słaba, otępiała, miałam ciężkie jarzenie ;) wcześnie szłam spać, byłam ciągle głodna i niczym nie mogłam zaspokoić podniebienia.
Nie będę Wam mówić, że było łatwo. NIE BYŁO! Jednak po tych kilku dniach poczułam, że wracam do żywych. Dostałam pałera. Skończyło się nieustające ssanie i smaki. Wrzucałam na co miałam ochotę i pilnowałam tylko, żeby dużo pić.
Przepisów szukałam w grupach wsparcia na FB i w ogóle w sieci. Starałam się nie wymyślać cudów na kiju, żeby nie mieć dylematów czy to wolno czy nie.
A tu macie moje niektóre smakołyki :)






Ile to trwa?

Od dwóch do sześciu tygodni. Do tego trzeba jeszcze doliczyć okres wychodzenia z postu. Polega na tym, że wprowadza się kolejne rzeczy do jadłospisu. Ja założyłam minimum dwa tygodnie i tyle byłam na diecie. Wychodziłam z niej przez kolejne trzy.

Efekty?

Mniej na wadze. Sporo mniej. Pozbyłam się krwawienia dziąseł, które towarzyszyło mi od pierwszej ciąży. Ustąpiły bóle w zwichniętym nadgarstku oraz ciągle pojawiające się postrzały w kręgosłupie szyjnym i piersiowym. Okazało się, że życie bez kawy jest takie samo jak z kawą :) Do dziś piję ją dla towarzystwa co jakiś czas. NIE MUSZĘ CODZIENNIE :) Mój organizm przeszedł piękny restart. Wyzwoliłam się z pociągu do słodyczy. I coś co dla mnie było cudownym doświadczeniem - grejfrut, który był dla mnie dotąd niejadalny bez cukru, stał się pyszny solo...Okazało się, że ma obłędny smak!
To tyle. Jak dla mnie MEGA!

Nie mogę się już doczekać kolejnego postu w przyszłym roku :)

2 komentarze :

  1. Edytka, zainspirowałaś mnie ;) Może niekoniecznie do diety dr Dąbrowskiej, bo ja znowu nie mogę pozwolić sobie na utratę wagi, ale na taką dietę warzywno-owocową już się nakręciłam! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iza jest naprawdę super :) i podobno osoby szczupłe tracą tylko tyle ile mogą :) Warto spróbować tak czy siak! Pozdrawiam

      Usuń

Ogromnie mnie ucieszy jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :)