Pierwsza próba została spruta po dwóch tygodniach frustracji oraz dwóch miesiącach leżenia i czekania na zmiłowanie. Wyglądało to okropnie :)
Przed urodzeniem ostatniej córki, mając już pojęcie o szydełkowaniu, postanowiłam zrobić kocyk dla niej. Nie wiem kurcze czemu ten kocyk tak się za mną wlecze, kiedy jest tyle innych, ładnych rzeczy do zrobienia. W każdym razie, wybrałam starannie włóczkę o fajnym składzie. Dobrałam szydełko ;)
I...znowu porażka!
Dlaczego? Na wysokości 1/3 kocyka okazało się, że brakło mi włóczki. Pojechałam do sklepu, w którym miła pani wręczyła mi ostatnie dwa motki i powiedziała, że już więcej niet tej włóczki. No cholera!
Ale nic to, pomyślałam, znajdę w internetach. I jakież było moje zdziwienie, kiedy się okazało, że nie ma! Doczytałam się tylko, że włóczka pochodzi z jakiejś wycofywanej kolekcji. No i co teraz? No nie dane mi jest zrobić kocyk, buuu :(
Pozostała mi ta nieszczęsna jedna trzecia kocyka. Tak sobie na nią patrzyłam i pomyślałam, że może poduszka...? Trochę musiałam jeszcze dorobić i wystarczyło mi tej nieszczęsnej włóczki na dosłowny styk! Złożyłam na pół, dorobiłam miejsce na guziki i tadam!
I dlatego właśnie uwielbiam rękodzieło. Dlatego, że daje nieskończone możliwość kombinowania i zmieniania koncepcji w trakcie procesu twórczego. Nie wiem jak u Was, ale ja mam już na koncie sporo takich rzeczy, które miały być kaczką, a zostały zającem :)