wtorek, 21 lutego 2017

Dzieci i słodycze - jak to ogarnąć i nie zwariować



Do napisania dzisiejszego postu natchnęła mnie rozmowa jakiej byłam ostatnio uczestniczką. Rozmowa mam wegetarianek. Takie tam dumania nad życiem w skórze bioterrorystki ;)
W rozmowie przewinął się właśnie temat słodyczy i już pominąwszy jakie tam która miała zdanie, to uświadomiłam sobie, że to co robię zdaje egzamin.

Temat słodyczy podawanych dzieciom znamy nie od dziś. Nie mam zamiaru robić wykładu na temat ich szkodliwości. Stanowisk w sprawie słodyczy jest sporo. Sama dojrzewając w swoim rodzicielstwie, zmagałam się z wiedzą i niewiedzą, z babciami i dziadkami, którzy w dobrej wierze podrzucali co raz jakieś smakołyki. No bo dziecko przecież musi mieć jakieś przyjemności w życiu (jakby bez słodyczy miało ich mało ;)).

Dziś wiem jedno - fanatyzm jest zły. Wychowując dzieci w duchu Rodzicielstwa Bliskości, staram się unikać stawiania sytuacji na ostrzu noża, wszelkich. Rozumiem, że dziecko to CZŁOWIEK. Ze swoimi słabościami, silnościami, potrzebami i...smakami.
I już wyjaśniam, że w naszym domu słodyczy sklepowych nie ma. Poza naprawdę jakimiś pojedynczymi sytuacjami. Z dziadkami sprawę też mamy właściwie całkowicie załatwioną i nie przynoszą już walizek z cukierkami ;) Za to owocki i owszem.
Nie oszukujmy się jednak, że uda nam się żyć w bańce, do której nie ma wstępu żaden kinderek. Nie uda się. Prędzej czy później nasze dzieci zetkną się ze słodyczami choćbyśmy stawali na uszach.

I co wtedy?

Opcje są przeważnie dwie, albo będą się potajemnie obżerać czym popadnie, albo nie.
Moje się nie obżerają.

Co więc robię? 

Po pierwsze - DAJĘ PRZYKŁAD

Nie objadamy się słodyczami, ani ja ani mój mąż. Ani kupnymi ani domowymi (co nie znaczy, że te ostatnie się nie pojawiają). Wymagało to od nas wysiłku, a jakże! Ale to tylko nam teraz procentuje. Nie kupujemy syfu. Nie ma u nas w domu kolorowych bąbelków, cola jest tylko jak mamy gości, bo wiemy, że niektórzy lubią. Nie ma kinderków, barwionych, słodziutkich danonków, cukierków, soczków w buteleczkach i kartonikach i całej reszty.

A co jest?

Owoce, upieczone w domu ciasto albo ciastka, praliny zrobione np, z daktyli i kakao. To są wszystko pyszne smakołyki i zupełnie wystarczają. I są, bo każdy z nas ma czasem ochotę na coś słodkiego.

Po drugie - BUDUJĘ ŚWIADOMOŚĆ

Od początku życia moich córek staram się uświadamiać je, dostosowując rzecz jasna przekaz do możliwości poznawczych dziecka. Opowiadam im o świecie nie owijając w bawełnę. I nie mam tu na myśli tylko słodyczy. Mam na myśli reklamy, mam na myśli ogrom rzeczy w każdym sklepie i inne "cuda" współczesności. Staram się tłumaczyć, że świat jest różnorodny i w tym jego piękno i to, że wszyscy dookoła coś robią, nie znaczy automatycznie, że to jest dobre. Stąd proste przełożenie na słodycze. To, że słodycze są w sklepie i dzieci w szkole jedzą nie znaczy, że są czymś wartościowym. Tłumaczę im co to skład produktów, czytam etykiety z dziwnymi słowami, pytam czy coś im to mówi. Pytam na przykład z czego ich zdaniem powinna się składać czekolada, a potem czytamy z czego faktycznie się składa i pytam czy te nazwy brzmią im smakowicie. W podobny sposób robię też z fastfoodem. Tłumaczę trochę o manipulacji jakiej jesteśmy poddawani w sklepach, tłumaczę, że ktoś bardzo chce, żebyśmy kupili jego produkt, więc będzie go tak przedstawiał, żeby nam ślinka ciekła na sam widok.

Ale nie zabraniam

Dlaczego? Dlatego, że widzę po dzieciach, którym się bezwzględnie zabrania jedzenia słodyczy, że w chwili nieuwagi matki czy ojca opychają się ponad wszelką miarę czym tylko mogą. Na imprezach wcinają taką ilość cukru, że robi się słabo. Potajemnie, np. w szkole, wsuwają czipsy i inny syf. Dlaczego? Bo zakazany owoc smakuje najlepiej. I smakuje zawsze!
Nie zabraniam moim dzieciom zjedzenia na urodzinach u koleżanki tego co jest na stole. Nie zabraniam próbowania i oceniania (ale zawsze o tym rozmawiam, jak np. o nieszczęsnych kinderkach), kiedy ktoś coś przyniesie, np. słodki podarunek.

I powiem Wam jedno

Dzieci są bardzo, bardzo mądre. Powinniśmy im bardziej ufać. bo większość z tego co im tłumaczymy zrozumieją bezbłędnie.

Co tym uzyskuję?

Coś cudownego, a mianowicie to, że wychowuję świadome kobiety, które kiedyś będą myślały (mam nadzieję ;)) o tym co w siebie wrzucają. Ale co najważniejsze, dzieci, które nie jedząc prawie wcale słodyczy, nie mają obsesji na ich punkcie. Jedzą, próbują, ale nie opychają się do mdłości. Wiedzą już, że są rzeczy wyjątkowo niezdrowe i mniej więcej które to. Chodząc po sklepie między kolorowymi opakowaniami nie ciągną mnie za nogawkę, nie urządzają histerii, nie wpadają w depresję czy w szał. Nie proszą WCALE o kupno słodyczy. W ich świadomości słodycze nie istnieją jako coś czym warto sobie jakoś szczególnie zaprzątać myśli.  Jak dla mnie to w zupełności wystarcza. A Wam? Wystarczyłoby?

8 komentarzy :

  1. O tak, naprawdę dzieci potrafią nas zaskoczyć. U nas słodycze tez robimy sami. Ostatnio zajadamy się niesłodzoną żurawiną. I oczywiście koktajle, to czyste szaleństwo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie próbowanie innych niż sklepowe słodyczy jest odkrywaniem nowych lądów :)))

      Usuń
  2. Wow! Bardzo mądre podejście. Tekst godny polecenia. U nas stosujemy zasadę, że słodycze jemy z głową. Raz na jakiś czas otwieramy pudełko z słodyczami i próbujemy. Nie wyobrażam sobie by moje dziecko codziennie jadło cukierki itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że mamy podobne podejście :) Również nie wyobrażam sobie tego, aby codziennie podawać dziecku słodycze. I tak jak pisze Edyta bardzo ważne jest dawanie przykładu swoją osobą. Zabronić dziecku, a później samemu zacząć się objadać słodkościami - tak z pewnością nie powinno się robić.

      Usuń
    2. No ja zupełnie też sobie nie wyobrażam. Dzięki za miłe słowo :) Grunt to nie robić ze słodyczy czegoś wyjątkowego. No i niestety Dzieci doskonale widzą co my robimy i bardzo logiczne wnioski wyciągają z tego co obserwują.

      Usuń
  3. Moja teściowa, która jest opiekunką maluchów, ma takie samo zdanie: całkowity zakaz jedzenia słodyczy nigdy nie zda egzaminu :) też się z tym zgodzę, choć sama jeszcze nie mam dzieci, ale wiele moich koleżanek już tak. Od czasu do czasu, zdrowy domowy łakoć, albo ten nieszczęsny kinderek nie zaszkodzi, a pozwoli uniknąć niechcianych wpadek żywieniowych w przyszłości dziecka :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Brawo, że udaje Wam się tak mądrze zastępować słodycze. U nas jest pod tym względem trochę słabiej ale walczymy i też zajadamy się domowymi słodkościami :)

    OdpowiedzUsuń

Ogromnie mnie ucieszy jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :)