Odkąd mamy własny ogród, oswajam różne stwory, które wcześniej jawiły mi się jako rogate bestie.
Ostatnio podczas podeszczowego obchodu moich grządek spotkałam zwierza, którego jeszcze nigdy nie miałam sposobności obserwować z tak niewielkiej odległości. Ropucha, bo o niej mowa, zlekceważyła mnie całkowicie :) Nie bała się, nie uciekała. Łypała raz jednym okiem raz drugim i spokojnie patrzyła mi prosto w twarz. Ładna była. Kurcze, nie sądziłam, że kiedyś to powiem :) Ropucha jak dotąd była dla mnie bohaterką baśni o Calineczce i matką wstrętnego syna, który mówił "brekekeks" na widok ślicznej dziewuszki. Strasznie mnie to śmieszy nawiasem mówiąc.
A tu nagle zawitała w nasze progi. Obeszłam ją na palcach, zrobiwszy uprzednio parę zdjęć, bo ponoć jest pożyteczna w ogrodzie. Dzielę się więc zapisanym na karcie portretem naszego ogrodowego gościa:
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Ogromnie mnie ucieszy jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :)