poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Od mięsożercy do pozytywnego wariata



Długo dojrzewałam do podjęcia ostatecznej decyzji. Kilka tygodni temu przełączył się w mojej głowie pstryczek i stało się. Rok czy dwa temu, gdyby ktoś mi powiedział, że to się stanie, popukałabym się w czoło z pobłażliwym uśmiechem. Tymczasem, kilka tygodni temu moja dusza i moje ciało, każde w swoim czasie, ogłosiły gotowość. Dzięki temu nie było to pełne wyrzeczeń postanowienie, a naturalna konsekwencja procesu, który zaszedł głęboko we mnie.

Nie jem mięsa. Czyli, jestem wegetarianką.

Dziwnie to brzmi. Nie mogę się przyzwyczaić :) Pamiętam jak na studiach dyskutowałam z wegekoleżankną. Wymieniałyśmy argumenty, ona te co ja dzisiaj, a ja typowego mięsożercy. Śmieję się teraz.

Nigdy nie mów nigdy. 

Zarzekałam się wtedy, że ja bym nigdy nie mogła nie jeść mięsa. Traktowałam wegetarian jak pozytywnych wariatów :) No cóż, nie mam kontaktu z tamtą koleżanką, ale gdybym mogła powiedziałabym jej, że miała rację. Dziś nie będę się zarzekać. Nie wiem co przyniesie los i jakie zmiany jeszcze we mnie zajdą, ale jedno mogę dziś powiedzieć na pewno - nie chcę jeść mięsa. Nie potrzebuję go.

Niejedzenie mięsa mnie uszczęśliwia. Sprawia mi radość świadomość, że nie przykładam ręki do krzywdy zwierząt hodowanych i mordowanych w bestialski sposób. Sprawia mi radość obserwacja własnego ciała, które czuje się wspaniale po lekkich, roślinnych posiłkach. Dużo się uśmiecham na myśl o tym, że robię coś dobrego dla siebie, swojej rodziny i świata.

Uczę się. Powinnam powiedzieć zastępować mięso i wędliny. Ale nie powiem, bo nie chcę niczego niczym zastępować. Skoro mięso jest mi niepotrzebne, to zastępowanie go czymś jest trochę nielogiczne. Jest to raczej wolne miejsce, które stwarza ogromne pole do kulinarnego szaleństwa :). Dlatego nie szukam kotletów sojowych, parówek sojowych i innych sojowych mięsopodobnych dziwolągów. Popatrzcie i powiedzcie po co?



Uczę się więc nowych smaków, nowych połączeń. Poznaję kuchnię indyjską, która jest pyyyszna. Uczę się gotować różne potrawy w wersji wegetariańskiej. Odkrywam Amerykę. Słowo. Dla siebie, moich dzieci i męża, którzy dzięki mojemu fisiowi jedzą zdrowo. Nie zmuszam ich jednak do niczego. P. ma mi mówić kiedy będzie miał ochotę na coś z mięsa. Dzieci po prostu mówią co im smakuje co nie. Czytamy o różnych potrawach i wybieramy często wspólnie różne przepisy na obiad. Dbam o to, żeby nasza dieta była maksymalnie urozmaicona. Warto było powiększać warzywniak :) 

Tym oto sposobem dobrnąłeś Kochany Czytelniku do końca mojego coming out'owego posta. A na dowód mojej prawdomówności nasz niedawny wege obiad. Niemal w całości z własnego ogródka :) Wygląda niepozornie, ale wszyscy ciamkali :)


12 komentarzy :

  1. Od małego nie jadamy kiełbasek ani żadnych szynek. Mięso okazjonalnie. Pewnie byśmy mogły zrezygnować, ale jakoś raz na jakiś czas lubimy zjeść mięsny posiłek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za to byłam wielką fanką :) Od kilku lat miałam tak jak Wy. Teraz mi staje w gardle ;)

      Usuń
  2. trzymam kciuki za wytrwałość i konsekwencję.Ja co prawda jadam jeszcze mięso,ale już baaardzo rzadko. Napewno nie jest już ono moją kulinarną namiętnością,jak kiedyś. Wędlin już nie jem wcale. I jest mi z tym bardzo dobrze o dziwo😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ten stan zadowolenia jest cudowny :) Ale podobno pewne przyprawy, których używam ostatnio mają zdolność do wyzwalania endorfin :D więc to może dlatego.

      Usuń
  3. Podziwiam, mimo że nie jem mięsa codziennie. Ale przychodzi taki moment, że kotlety i wszystkie wędliny zaczynają do mnie mówić. Nie ma to jednak związku z żadna ideologią. Właściwie, to się czasem zastanawiam, jak długo byłabym wstanie wytrzymać na diecie bezmięsnej, bo warzywka uwielbiam pod każdą postacią. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie ja się też czasem zastanawiałam :) Coraz bardziej mi się wydłużały te przerwy. Kiedyś uwielbiałam mięso. Swojska kiełbaska robiona przez dziadka powodowała u mnie ślinotok. Nadal wiem, że jest pyszna, tylko że...przestało mi się chcieć ją jeść :) Samo jakoś tak...

      Usuń
  4. Próbowałem i nie mogę. Dzisiaj np. kombinowałem, żeby sobie zamówić sałatkę. Coś lekkiego. Potem doszedłem do wniosku, żeby kompromisem wziąć coś z kawałkami kurczaka. Ale nie było. Wziąłem więc shoarmę z frytkami :)
    Mój rekord bez mięsa to jakiś miesiąc. I wystarczy. Skoro natura obdarzyła mnie kłami, to znaczy, że jestem mięsożercą i nie ma co z tym walczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje kły się stępiły :) więc z tym nie walczę. Robienie takich rzeczy na siłę jest zawsze bez sensu. Nie będę nigdy nikogo nawracać na żadną z moich dróg. Bądźmy wszyscy obok siebie, każdy ze swoimi kłami :))) Do jednego będę tylko zawsze namawiać - bądźmy świadomi we wszystkim co robimy, a będzie całkiem fajnie na świecie :)

      Usuń
  5. Och, jak miło o tym czytać! Fasolka... ze swojego ogrodu smakuje inaczej, niż ta ze sklepu, a mój obiad to często garnek szparagówki :D Mniaam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy okazji upraszczania życia (a co za tym idzie i tego co w garach) odkryłam, że i na talerzu często sprawdza się porzekadło "mniej znaczy więcej". Taka fasolka np., uważam, smakuje wybitnie solo, pełna zgoda :)

      Usuń
  6. Trzeci miesiąc nie jem mięsa. Ale jadam ryby;) Nie było ciężko, nigdy nie przepadałam za mięsem. Ale przyszedł taki dzień, zobaczyłam co w ciągu jednego dnia stało się z pozostawionym w kuchni mięsem i przeżyłam szok. Nie tęsknię. Staram się urozmaicać swoje posiłki. Jak zawsze dużo warzyw, owoców, a teraz jeszcze więcej zieleniny. Moje posiłki są zdrowe i kolorowe. Witaj w klubie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo, to jesteśmy prawie równe stażem ;) Fajnie! A ja idę do Ciebie uczyć się jogi :)

      Usuń

Ogromnie mnie ucieszy jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :)