czwartek, 28 maja 2015

Minimalnie na talerzu



Dla większości ludzi, których czytam, a którzy wypowiadają się na temat minimalizmu, kojarzy się on przeważnie z ilością posiadanych przedmiotów. I dla mnie też to był punkt wyjścia. W poście o minimalizmie pisałam o swojej drodze przez mękę do uzyskania "minimalnej świadomości" ;) I w teorii tak by mogło zostać. Mało w szafie, mało na półkach, porządek w głowie, git. Ale tak się składa, że apetyt rośnie w miarę jedzenia - kolejny paradoks w tym temacie. W moim przypadku nałożyło się na siebie kilka spraw, które do kupy cuzamen, dały efekt w postaci m.in. odchudzonej lodówki.


Zaczęło się od choroby mojej mamy. Wiele lat leczono ją na wszystko i na nic jednocześnie. Tony leków i badań, półdiagnozy i ona w tym wszystkim, człowiek - organ. W zależności od tego u jakiego specjalisty wylądowała, takim była organem. Nie ważne ile by miał tytułów, widział organ. Wreszcie kilka lat temu okazało się, że ma bardzo poważną chorobę wątroby, co już wcześniej sugerowali różni naturoterapeuci, u których bywała. Jakie to swoją drogą zadziwiające, że "szarlatani" widzą pewne rzeczy, nie mając za sobą armii szkiełek, mikroskopów i innych cudów na kiju, nie? 

Wracając do historii, mama poszła po poradę do specki od TMC (Tradycyjnej Medycyny Chińskiej). Dostała wykaz tego co może jeść i okazało się, że prawie  nic tam nie ma :)  Teraz się śmiejemy, ale na początku, to była MA-SA-KRA. Dla człowieka przywykłego do "normalnego" jedzenia, a do tego, jak moja mama, uwielabiającego gotować, próbować, kosztować, pichcić i smakować, to koszmar. 

Ale czas leczy rany :) Po trudnym początku okazało się, że nowy styl życia jest całkiem do ogarnięcia, a do tego zastosowane zmiany bardzo szybko wpłynęły na poprawę mamy zdrowia. Z czasem odstawiła wszystkie tablety, wyniki się ustabilizowały, spadło ciśnienie. Cud? No może. 

Zaczęliśmy próbować u mamy rożnych potraw, przygotowanych całkiem "na opak". I okazało się, że to dobre jest! Nie czuł się po tym człowiek jak betonowy klocek, ciężki i śpiący. Siłą rzeczy zaczęła się ta "moda" rozlewać po rodzinie :) Mojej też. Na to wszystko nałożyła się jeszcze jedna, cudownie ważna rzecz, a mianowicie KOPALNIA INSPIRACJI w postaci książek BEATY PAWLIKOWSKIEJ. Konkretnie mam na myśli serię W DŻUNGLI ZDROWIA. 

Książki wspaniale mnie natchnęły do pozytywnych zmian. Może ściślej rzecz ujmując, do JESZCZE BARDZIEJ POZYTYWNYCH ZMIAN



Poza oczywistościami z cyklu "wszystko co przetworzone pochodzi od szatana" :), autorka oświeciła mnie w kwestii prostoty odżywiania. Udowodniła mi, że na talerzu nie musi być jednocześnie piętnastu rzeczy, żeby sobie pojeść i odczuwać satysfakcję. Udowodniła mi, że prostota w kuchni może być czymś cudownym dla mojego ciała. Zwerbalizowała moje myśli. Rzuciła mi w twarz podejrzeniami, których z wygody nie chciałam wywlekać na świat. Dała siłę i bardzo mocną motywację do jeszcze wnikliwszej analizy tego, co podaję do jedzenia w mojej domowej stołówce. 
Prostota, prostota i jeszcze raz prostota. Królowa wiecznej satysfakcji i nieustającej szczęśliwości :)

Warunek? Trzeba w to wierzyć. Nie dlatego, że to jakaś magia, i jak nie wierzymy to nie działa, tylko dlatego, że jeśli wierzymy w to, że to jest dobre, to jest nam o niebo łatwiej iść tą ścieżką. Łatwiej stawić czoło masie płynącej w przeciwnym kierunku. 

Ja wierzę, moje dzieci wierzą, mój mąż wierzy. Więc wprowadzenie pewnych zmian w jadłospisie nie było dla nas wielkim wyzwaniem. 

JAKIE ZMIANY WPROWADZILIŚMY?

Zrezygnowaliśmy z codziennej porcji mięsa. Kiedyś sztuka mięsa  była czymś nieodzownym. Już nie jest. Jemy w zamian za to inne rzeczy. Więcej warzyw, więcej zapiekanek. Jeśli już mięso, to dokładam wszelkich starań, żeby to było mięso ze szczęśliwych zwierząt.

Uprościliśmy talerz. Myśląc stereotypowo, na talerzu powinny się znajdować ziemniaki (ewentualnie ryż lub kasza), jakieś warzywko lub nie i mięso plus sosik. Prawda? U nas dziś dominują przeróżne mieszanki warzywne, rośliny strączkowe, czasem same ziemniaki, czasem sama fasolka. I to jest świetne!

Jemy więcej ryb. ALE! Nie byle jakich. Będąc na fali uświadamiania siebie i rodziny dotarłam do filmu "Cała prawda o rybach". Po raz kolejny dostałam po gębie. Film trwa blisko godzinę, ale polecam każdemu, kto choć trochę waży, co w siebie wrzuca. Dziś wybieramy ryby NIEHODOWLANE. Zapewniam, że jeszcze można takie dostać :)

 

 Więcej zup! Niemal codziennie zupa. I uwaga - nie na mięsie. Są to głównie zupy wielowarzywne. Proste, nietłuste i bardzo smaczne :) Klucz do pokochania bezmięsnych zup jest jeden - zmienić oczekiwania co do smaku. No bo kto powiedział, że zupa musi akurat tak smakować? No nikt, po prostu się do tego przyzwyczailiśmy. Gdyby od dzieciństwa ktoś podawał nam zupy bez mięsa, to one byłyby wyznacznikiem kanonów smakowych. Wystarczy to zamienić. Proste? Zupy na mięsie są cięższe, niektórzy nazywają to poetycko "głębią smaku". Oczywiście coś w tym jest, bo tłuszcz jest tego smaku nośnikiem. Zapewniam jednak, że dodając łyżkę dobrego oleju, uzyskujemy równie dobry efekt. Zupy są lekkie, rozgrzewające i zamiast  nas obciążać, dodają energii. Zupy na mięsie tez są w naszym jadłospisie. Rzadko, głównie energetyczne rosoły. I głównie wtedy kiedy potrzebujemy więcej energii, np. w czasie przeziębień.

Zero sklepowych słodyczy. Wcześniej były w ograniczonej ilości, dziś pojawiają się przypadkiem, najczęściej dostarczone przez kogoś w "podarku". Sami nie kupujemy. Nie jesteśmy na dzień dzisiejszy w stanie wyeliminować całkowicie cukru, ale jest jedynym przetworzonym składnikiem w naszych słodyczach. Zrobienie kruchych ciasteczek czy muffinek to kwestia pół godziny. Nie ma sensu nawet wkładać butów i wychodzić z domu :)

Szukamy łatwo dostępnych roślin. Czyli na przykład chwastów. Jedzenie jest wszędzie. Eksperymentuję  z roślinami znalezionymi na spacerze. Podawałam Wam przepis na tartę z gwiazdnicą. To droga do nowego świata. Zapraszam :)

To z grubsza rzecz biorąc tyle. Zachęcam do upraszczania talerza. Próbujcie, a nuż się w tym odnajdziecie. Jak ja.

8 komentarzy :

  1. O ile wprowadzanie minimalizmu do wnętrz, szafy i głowy ;) jest do zrobienia, do przekonania, to jednak z jedzeniem zazwyczaj bywa najgorzej.
    W sumie to nawet nie nazwę tego minimalizmem, ale już jakiś czas temu zaczęliśmy inaczej jeść i najgorzej było z mężem - on musiał mieć mięso na obiad codziennie. U mnie w domu wręcz przeciwnie - nikt nie tęsknił za schabowym :) Ale dajemy radę oboje. I faktycznie cudownie jest się czuć po obiedzie dobrze.
    Muszę przyjrzeć się tym książkom od Pawlikowskiej, nawet o nich nie wiedziałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie jest to takie najprostsze, ale z pomocą staje się wykonalne :) Zapraszam jutro na wpis o tych książkach. Postaram się jak najlepiej ująć to co mnie ostatecznie ujęło i sprawiło, że pewne zmiany stały się banalne :)

      Usuń
    2. O, bardzo fajnie - przybędę :)

      Usuń
  2. ja też:) gyż ponieważ uwielbiam czytać Twoje wpisy:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę mentalna bratnia duszę!!! Nawet nie tak dawno w nim wpisie o mięsie w naszej diecie udostępniłam ten filmik i rybach... Myślę, gotuję i jem bardzo podobnie do Ciebie :)- może nawet tak samo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jak się cieszę :) Dobrze, że jest internet, bo inaczej pewnie nigdy nie dowiedziałybyśmy się o swoim istnieniu :)

      Usuń
  4. Witam :). U mnie było etapami pozbywanie się zbędnych rzeczy. Zaczęłam od torebki, potem biurko, pokój, szafa, następnie kuchnia i szafki w niej. Teraz jestem na etapie robienia porządków na strychu, lepiej się czuję fizycznie i psychicznie odkąd zaczęłam wyrzucać zbędne rzeczy. Staram się robić to z głową, rzeczy idą do ludzi, którzy ich potrzebują. Pozdrawiam i dziękuję za inspirację ! Joanna

    OdpowiedzUsuń
  5. Również pozdrawiam i cieszę się, że mogłaś się zainspirować. To dla mnie największa radość :)))

    OdpowiedzUsuń

Ogromnie mnie ucieszy jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :)