wtorek, 15 listopada 2016

Czy to kuchnia Baby Jagi?



Chciałam Wam dziś opowiedzieć pewną historię :)
Chciałam opowiedzieć o czymś, a raczej o kimś, a najdokładniej o kimś, kto robi coś ;) 

Jest to osoba, która z różnych życiowych powodów musiała sięgnąć po zioła zamiast po kolejną pigułkę. Jej organizm powiedział, że nie wciągnie już więcej chemii, więc zaczęła poszukiwania innych sposobów, żeby sobie pomóc.
Najpierw znalazła coś w sieci. Czytała, próbowała. Raz i drugi zamówiła jakiś suszony specyfik. Kiedy okazało się, że one działają, a w dodatku nie wloką za sobą kilometrowych ulotek ze spisem efektów ubocznych, temat zaciekawił ją głębiej. Ciekawość napędzała ją do nauki o ZIOŁACH. Wkrótce zaczęła się rozglądać wokół siebie. Objawieniem było odkrycie, że niezliczoną ilość cudownych roślin można znaleźć we własnym ogródku, kiedy nie skosi się trawy przez kilka tygodni :)
Od tamtych doświadczeń minął już z górką rok, a ona wciąż się uczy. Wyszukuje łąki na końcach polnych dróg i zbiera i suszy i tworzy...

Zaskakuje mnie nieustannie skrupulatnością z jaką podchodzi do swojej wielkiej zielarskiej miłości. Godzinami studiuje jedną roślinkę, żeby niczego nie przegapić, żeby się nie pomylić. 
Zaczynała od przepisów wygrzebanych w sieci, a dziś tworzy własne receptury. Sporządza wyciągi, maceraty i oleje, które później stają się składnikami cudownych maści, kremów i innych mazideł. Jestem testerką wielu z nich. Dzięki niej dowiedziałam się po ponad trzydziestu latach życia, że mam inną cerę niż myślałam i udało mi się zapanować nad własną paszczą, którą zaczęłam nawet (o zgrozo!) lubić :). Okazało się, że latem muszę używać kremu o konsystencji niemal wody, za to zimą nigdy nie miałam na skórze czegoś cudowniejszego niż kremik, którego używam obecnie. 

Wiem, że pomogła już przynajmniej kilkunastu osobom, które zmagały się z trudnymi dolegliwościami skórnymi. 
Pomijając jednak ten fakt, to ja mogę śmiało mówić o swoich mega pozytywnych doświadczeniach. Nie chcę już innych kremów. Jestem też totalną fanką masełka do ciała. No mówcie co chcecie, ale nigdy żaden apteczny czy drogeryjny krem ani balsam nie dopieszczał tak luksusowo mojej skóry :) Obstawiam, że to zasługa tego, że w tych kosmetykach nie ma wypełniaczy. Są naszpikowane tylko tym co wartościowe. 

Rozumiecie więc, że po prostu musiałam napisać tego posta :) No bo jak nie napisać o czymś tak cudownym! Wiem, że osób robiących w domu kosmetyki jest już całkiem sporo, i to tylko dobrze. Mnie jednak interesuje ta jedna osoba, bo za nią mogę ręczyć głową, a poza tym mam ją pod ręką, bo to MOJA MAMA :) Wałęsająca się po bezdrożach, zbierająca płateczki, listeczki i pączki Mama :).

Nie piszę tego posta, żeby kogoś reklamować. Piszę, bo uwielbiam ludzi z pasją. Imponują mi i wprawiają w podziw. Bardzo ich szanuję. Są dla mnie inspiracją.

Moja Mama jest zakochana w ziołach i ich niezmierzonej potędze. Nauczyła się wykorzystywać ich cudowne właściwości, żeby pomagać innym. I naprawdę jej to wychodzi. A tu macie próbkę :)


Kremiki 


Maść nagietkowa, z płateczków własnych nagietków ogródkowych :)


Macerat z rumianku 


Suszarnia zrobiona przez tatusia :)


Łąka na końcu drogi 


Wiosenne maści i sok z pokrzywy


Inne cuda...




Polecam spróbować kosmetyków nie przemysłowych każdemu, kto chciałby doświadczyć na własnej skórze różnicy :) Polecam moją Mamę lub innego kogoś, komu zaufacie. Warto bardzo! 

Miłego dnia!





2 komentarze :

  1. Edytko, wygląda super jak maly prywatny rossmann.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żebyś wiedziała! Tylko mniej marketingowe opakowania ;)

      Usuń

Ogromnie mnie ucieszy jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :)