piątek, 31 stycznia 2014

Po prostu mama


Dziś pewne okoliczności skłaniają mnie do kolejnej refleksji. 
Temat banalnie oczywisty - dzieci. Choć nie wiem czy słowo "banalny" nie ujmuje mu powagi...
Opływa mnie ostatnio fala swoistej rodzicielskiej, tudzież matczynej frustracji (nie mojej). Jakoś się to zrobiło wszechobecne, i odnoszę wrażenie, że modne. Albo zwyczajnie mam pecha :) Prawie każda mama, którą dane mi jest czytać w sieci, lub słuchać w rzeczywistości, jest "nieperfekcyjna", podkreśla swoje różne niedostatki. 

Owszem, jest to w pewnym sensie prawdziwe, bo któż z nas jest idealny? Ale z drugiej strony, czy naprawdę o to chodzi by ciągle sobie i wszystkim wokół udowadniać swoją doskonałość lub niedoskonałość? Na czym w ogóle polega bycie "nieperfekcyjną mamą" (proszę wybaczyć potencjalne skojarzenia z pewną stroną na fb, ale to wyrażenie najlepiej oddaje klimat)? Bo mnie się wydawało, że mamą się po prostu jest lub nie jest. Każda kobieta postrzega to inaczej, zgoda. Jedna zda się na intuicję i zwyczajnie będzie czerpać z tego radość. Druga będzie wpadać z frustracji we frustrację, bo jej dziecko płacze. A jeszcze inna spędzi milion godzin w sieci w poszukiwaniu idealnego sposobu wychowywania dzieci, gdy tym czasem jej własne będą rosły pałętając się pomiędzy jej nogami. 

Jednak chyba większość mam się zgodzi z tym, że każda z nas stara się być dobrą matką. To takie zwyczajne. Być dobrą matką. Nie idealną, ale najlepszą jaką mogę i potrafię. Czy to coś nadzwyczajnego? Czy bycie "nieperfekcyjną mamą" to znaczy bycie byle jaką? Staram się to zrozumieć. Może się mylę, ale czy naprawdę mamy w dzisiejszych czasach taką presję matczynej doskonałości? Mieszkałam całe życie w mieście, ale korzenie mam na wsi. Mam dwoje dzieci - 4,5 i 2,5 roku i planuję trzecie. I przez ten cały czas nie zetknęłam się z naciskami na bycie perfekcyjną mamą. Owszem otarłam się o setki zdań na temat, dobrych rad i wskazówek. Wszystko przepuściłam przez własny filtr i z czego mogłam to skorzystałam, gdyż nie oszukujmy się, rodząc pierwsze dziecko, ma się raczej blade pojęcie jak je obsłużyć. Reszta poszła do kosza. Ale nie odbierałam tego wcale jako nacisków albo presji. 

Czy doskonałością nazwać należy matkę karmiącą piersią i poświęcającą swój cenny dzienny i nocny czas dziecku lub dzieciom? Czy może taką, która dwa tygodnie po porodzie, zostawiając dziecko z nianią, babcią czy kim tam jeszcze, i butlą, biegnie z wywieszonym językiem do pracy? Idę o zakład, że zdania będą podzielone. Skąd więc wiadomo do czego odnosi się perfekcyjna lub nieperfekcyjna mama usprawiedliwiająca się przed całym światem, że zostaje w domu lub idzie do pracy? 

Kolejna sprawa to to, że myślałam, że człowiek - kobieta, która planuje dziecko i je rodzi, jest świadoma zmian jakie to za sobą niesie. Że cycki zwane biustem, zmienią miejsce położenia (i szczerze? w życiu nie zrozumiem pań, które ze względów estetycznych odmawiają dziecku piersi), a ich funkcja rozszerzy się do bycia gryzakiem i stołówką, że się nie będzie spało, tyle ile by się chciało, że dzieci płaczą(!!!), bo to ich jedyny sposób komunikacji z dorosłymi, że przez jakiś czas dzieci zdominują nasze plany, bo są małe tylko do czasu itd, itp. 

Czy zgoda i akceptacja tego wszystkiego to coś nadzwyczajnego? Dla mnie to jedna z podstawowych o ile nie podstawowa funkcja biologiczna kobiety. Coś najbardziej naturalnego na świecie. Z góry przepraszam za poniższe porównanie, ale w ten oto prosty sposób pojmuję świat. Samica poświęca część swojego życia na przystosowanie młodych do życia i funkcjonowania w świecie i społeczności. Większość z nas sama decyduje o tym ile będzie miała dzieci. Nikt (przeważnie) nas do tego nie zmusza, więc skąd potem tyle boleści w mamach? Nagle nasze dzieci stają się drącymi potworami, które bez przerwy czegoś chcą. Zamiast cieszyć, zaczynają przeszkadzać. Potrafią być wredne, złośliwe, nieznośne...

Tylko czy to nie jest trochę tak, że one przesiąkają tym czym my sami jesteśmy...? Czy nie są naszym odbiciem w krzywym zwierciadle...?

PS. Jestem w pełni świadoma, że temat jest baaardzo szeroki i wielowątkowy, i że potraktowałam go pobieżnie, jednak nie jest to rozprawa naukowa, a jedynie moja niezgoda na pewne niuanse, wylana na blogowy papier. 
To napisałam ja, autorka tego bloga, mama dwóch cudownych dziewczynek, kobieta pracująca, prowadząca dom i ogród, i robiąca sto innych rzeczy na raz :)



6 komentarzy :

  1. jesteś świetna Siostro :) czyta się jednym tchem! Pewnie to geny i wartości wyniesione z jednego gniazda ale zgadzam się z Tobą w 100%

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozwolę sobie skomentować (w punktach, bo poruszylaś wiele spraw)
    1. Wysokie wymagania wobec mam stawiane są wszędzie. Kobieta się naczyta, naogląda, naslucha, po czym, bardziej lub mniej świadomie przymierza się do lansowanych wzorców. I jak jej coś nie wyjdzie, wpada we frustrację i poczucie winy. Schemat banalny, ale jeśli dojdzie do tego słaba samoocena, albo czyjaś krytyka to koniec.
    2. Drugi banał: to oczywiste, że życie często nas przerasta. Nasze wyobrażenia o pewnych sprawach w zderzeniu z rzeczywistością muszą czasem polec. Nie wszystkie decyzje życiowe okazują się trafione. Z niektorych można się wycofać, ale nie z macierzyństwa, które, nie oszukujmy się, czasem uwiera. Ale powiedzenie tego otwartym tekstem naraża kobietę na surowy osąd, ponieważ to jest łamanie tabu. Matka, a zwłaszcza matka-Polka ma obowiązek poświęcić wszystko, całą siebie, wypruć żyły, paść trupem bez slowa skargi. Wtedy jest "ok". Pytanie: ok, ale dla kogo?
    3. Łatwiej się pokonuje własne (nieuniknione przecież) frustracje, jeśli otoczenie kobietę wspiera, a nie tylko stawia jej wymagania. To kolejna oczywistość. Tyle, że nie każda młoda matka ma taki luksus. Słowa "luksus" używam celowo, bo gołym okiem widać, że to rzadkie sytuacje - częściej bywa na odwrót.
    4. Co do "podstawowej funkcji biologicznej", jak nazwałaś macierzyństwo, to rzecz wielce dyskusyjna, ale nawet jeśli się z tym zgodzimy, to nie żądajmy od każdej kobiety, żeby chciała się do tej funkcji redukować. To jest pułapka, zastawiana na kobiety przez społeczeństwo: piętnowanie postawy odbiegającej od schematu. Tu pojawia się możliwość odpowiedzi na postawione przez Ciebie pytania: niektóre kobiety (świadomie lub nie) decydują się na macierzyństwo, żeby sprostać oczekiwaniom spolecznym, uniknąć tego piętna - potem się nadzwyczajnie męczą w roli, która została im - w pewnym sensie - narzucona.
    5. Pomijam nierzadkie przypadki niedojrzałości emocjonalnej i nieplanowane macierzyństwo, które też w prosty sposób prowadzą do frustracji, która Cię tak dziwi.

    Podsumowując, w moim przekonaniu frustracje związane z macierzyństwem nie są niczym dziwnym, przeciwnie, są normalnym objawem u normalnych kobiet, przygniecionych czesto brzemieniem odpowiedzialności, mnogością problemów, strachem przed niepewną przyszłością, pozbawionych zrozumienia od najbliższych. Co wtedy robią? To co zawsze, od poczatków ludzkości, dzielą się tym z innymi kobietami :))) Posłuchajcie kumy, nie jestem perfekcyjna, nie wychodzi mi (macierzyństwo, ciasto, relacje z szefem...), co wy na to? A co kumy na to? Dobre kumy poradzą, pocieszą, pokażą, że im też coś nie wychodzi, podpowiedzą, jak sobie poradzić z tym czy z tamtym. Co z tego wynosimy? Poczucie, że brak perfekcji, różne mankamenty, z którymi się borykamy są doświadczeniem innych w takim samym stopniu jak naszym wlasnym. Uświadomienie sobie tego jest rodzajem terapii, leku na nasze frustracje, lęki, niepewność, wsparciem, bo skoro inni też mają problemy i radzą sobie z nimi, to my też możemy podołać.

    Życzę wytrwalosci w prowadzeniu bloga oraz pięknego, radosnego i owocnego macierzyństwa na wichrowym wzgórzu. Ale i tolerancji dla tych, którzy (które) dokonują w zyciu innych wyborów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że zgadzam się ze wszystkim co napisałeś Anonimie (nota bene, miło byłoby gdybyś pozostawił jakieś imię). Dla mnie matczyna frustracja również nie jest czymś nadzwyczajnym. Nie chodziło mi o to, żeby kogokolwiek krytykować. Nie było też moim celem pokazywanie braku tolerancji, bo tej akurat mi naprawdę nie brak. Broń Boże nie chciałam spłaszczyć roli kobiety do roli samicy :) Zaznaczyłam też na końcu, iż mam świadomość złożoności tematu. Mój post był jedynie reakcją na nadmiar frustracji matczynej, która mnie w ostatnim czasie osaczyła i wywołała wrażenie, że nie ma nic poza tym. I może czymś w rodzaju apelu o to, że skoro już są te dzieci, to może spróbujmy się w tym życiu tak ułożyć, żeby czerpać z niego radość? Co do wtłaczania kobiet w rolę, oczywiście jest jak piszesz, nie mniej jednak myślę, że kluczem w tej sytuacji jest uświadomienie sobie, że nasze życie zależy przede wszystkim od nas. I jakkolwiek człowiek podlega różnym presjom (nie tylko zresztą kobiety, ale również faceci i dzieci), to najważniejszy powinien być (z naciskiem na powinien) nasz osobisty stosunek do tego w co się nas próbuje „ubrać”. I jasna sprawa, łatwiej jest kiedy ma się wsparcie od świata, lub kiedy nasz pogląd jest zgodny z nurtem. Sama doświadczyłam tego ile kosztuje płynięcie pod prąd. Ale nie żałuję absolutnie, bo to daje siłę i moc  I życzę wszystkim kobietom, matkom i w ogóle wszystkim ludziom, żeby mieli odwagę żyć swoim życiem, bez poczucia stłamszenia i ugnębienia.
      Dziękuję, za ten komentarz, za poświęcony czas. Uwielbiam rzeczowe dyskusje  Pozdrawiam,
      Edyta

      Usuń
    2. A czym się różni "anonim" od "saaudade"?
      Ale ok, dla odróżnienia od innych anonimów moge przybrać jakąś nazwę, np. liberdade. Może być?
      :)

      Usuń
    3. Nie ukrywam swojego imienia. Pojawia się na blogu choćby w zakładce "o mnie" :) Mnie się po prostu przyjemniej rozmawia z kimś, kto nie jest całkowicie bezosobowy.

      Usuń
    4. Widzę, że liberdade Ci się nie podoba :(

      Usuń

Ogromnie mnie ucieszy jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :)