środa, 11 marca 2015

3 sposoby na to jak nie zwariować z trójką dzieci

Dziś kolejny dzień blogowego wyzwania, więc to kolejny post "sponsorowany" przez blog Sen Mai. Szczerze się przyznam, że miałam problem z tematem. "3 sposoby na..." - wydaje się banalną sprawą, ale myślałam i myślałam i wszystko o czym pomyślałam wydawało mi się jakieś takie wtórne. Może mam po prostu słabszy dzień dziś, bo rano pan pogodynek w radio, poinformował mnie o niekorzystnym biometrze. Tak czy siak, jakoś mi nie szło. I wtedy z pomocą przyszły mi moje najdroższe, najukochańsze dzieci. Mam ich trzy sztuki - prawie 6 lat, prawie 4 lata i nieco ponad 3 miesiące. 


Codziennie rano zawożę starsze dziewczyny do przedszkola oddalonego o 16 kilometrów, więc to poważna wyprawa. Malucha ciągniemy oczywiście ze sobą, bo przecież sam nie zostanie :) Są dni kiedy super nam się współpracuje i rozumiemy się bez słów. A są takie jak dzisiaj, kiedy nic nie pasuje, każdy ma muchy w nosie i jakieś swoje chcenia, których nie rozumieją inni. Bywa?
No bywa.

W takie dni bardzo łatwo o siwe włosy, zadyszkę, strugi potu spod pach i wyraz twarzy przyprawiający o zadławienie własnymi słowami. I o tym chciałam napisać. O tym jak nie zwariować i nie dać dzieciom zwariować w takie dni.

Postępuję zgodnie z natężeniem ciężkich emocji, bo wiadomo, że nie od razu człowiek ma ciśnienie pięćset.

Najpierw - wymyślam zadania, które mogą je potencjalnie zainteresować, a które są "niezbędne" do tego, żebyśmy, na przykład, mogły już wreszcie wyjść z domu. Przeważnie są to rzeczy totalnie nie związane z meritum, ale to sprawia, że odrywają myśli od swoich nerwów. Może to być, powiedzmy, nakarmienie psa lub kota, albo podlanie kwiatków (mam ich w domu mało, więc to krótka piłka). Ważne, żeby to były rzeczy łatwe i szybkie do zrobienia.

Kiedy i to nie pomaga - siadam, przytulam obie i mówię im, że wygląda na to, że przytrafił się nam wszystkim słaby dzień. Pytam co najbardziej dobija każdą z nich, mówię co najbardziej wkurza mnie i robimy szybką burzę mózgów, żeby wspólnie rozwiązać te problemy. To daje świetny efekt. Dziewczyny angażują się zawsze na maksa, a co najważniejsze zaczynają się skupiać na czymś pozytywnym zamiast na swoim biadoleniu i jęczeniu.

Kiedy już absolutnie nic nie działa - informuję je, że bardzo je kocham, ale jestem mega zdenerwowana i muszę przez moment pobyć sama, żeby pozbierać myśli i, że jeśli one czują się podobnie, też mogą to zrobić. Zamykam się wtedy na dosłownie minutę gdziekolwiek. Może być nawet łazienka. Siadam, spowalniam oddech, zamykam uszy i myślę sobie, że przecież one są jeszcze takie małe i dopiero uczą się relacji. Nie mają złej woli, bo dzieci nie mają złej woli. Nie wstają rano z zamiarem zrujnowania sobie i reszcie poranka. I dorosłym, takim mądrym i dojrzałym, zdarza się rano spinka. I wychodzę do nich pełna miłości i uśmiechu, która przeważnie i im się udziela.

Te trzy proste kroki chronią mnie przed frustracją, darciem dzioba, nieogarniętymi nerwami i, co najważniejsze, pokazują moim córkom, że z takimi sprawami można i trzeba sobie radzić :)




13 komentarzy :

  1. Chyba powinnam przenieść Twoje sposoby na swój grunt :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Och... marzę o tym, żeby już moje dzieci ze mną rozmawiały :D Na najstarszego (7,5 roku) zawsze działa groźba popołudniowej kary - staje się miły jak baranek. A młodsi... no cóż. Tu tylko duuuużo siły i punkt trzeci ;) Grześ bardzo ładnie mówi, ale tylko to co chce i kiedy chce. Przykład sprzed kilku minut: - "Grzesiu, czy przez przypadek nie chce ci się siusiu, bo jakoś dziwnie chodzisz?" odpowiedź: "Na podwiecolek zjem naleśnika". No. A Nelka? Ona dopiero sylabizuje, woła "Iiiiii", albo "koko" :D Długa jeszcze droga przed nami... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I u mnie tak czasem bywa. Ale wiem jedno, warto próbować i próbować i próbować, bo dzieci pięknie potrafią odwzajemnić partnerskie traktowanie, no i od kogo mają się uczyć okazywać i okiełznywać emocje jak nie od nas :)

      Usuń
  3. a ja się cieszę,że moje córki są już dorosłe i choć nie byłam taką wspaniałą i cierpliwą mamą,to i tak mi się udało wypuścić w świat dwie fajne i mądre kobiety...ale faktem jest,że Twoje metody są skuteczne😊.Dla niewtajemniczonych jestem babcią tych maluchów,o których mowa.
    Do MagdalenyRolnik-nie poddawaj się,nie miałam synów,ale ponoć z chłopcami jest trochę gorzej,jeśli chodzi o komunikację.Myślę jednak,że warto bez końca próbować.Któregoś dnia pewnie usłyszysz,że jesteś najlepszą mamą na świecie😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, próbować, próbować i jeszcze raz próbować. W którymś momencie każde dziecko zrozumie w czym rzecz i to odwzajemni :)

      Usuń
  4. i jeszcze jedno -fajny post córko,a najważniejsze,że prawdziwy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj u nas też zdarzają się ciężkie poranki :) Tylko ja odprowadzam do przedszkola najstarszą 4-latkę. Synek i najmłodsza córeczka są ze mną w domu. Dzisiaj rano Żaba strasznie się zdenerwowała bo dałam jej już za małą bluzkę i była za ciasna. No wściek jakby co najmniej odkurzacz wybuchł a cały syf wyleciał na świeżo posprzątany pokój ;) Ale staram się tak jak Ty, z luzem i bez nerwów a lepiej się nam współpracuje :)

    OdpowiedzUsuń

Ogromnie mnie ucieszy jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :)